„Po co wróciłaś…” 30

Uszczęśliwiona Monika obwieściła bliźniaczkom, że Tina chodzi. Nie posiadając się z radości usiadły na podłodze obok suczki opowiadając jej jak to będzie cudownie kiedy całkiem wyzdrowieje i zacznie się z nimi bawić, biegać po całym ogrodzie i lesie. Głaskały ją, drapały delikatnie za uszkami i Tina przestała się bać. Pieszczoty drobnych dziecięcych rączek sprawiały jej widoczną przyjemność.

– Mamusiu – zaczęła Linka, – czy my musimy spać w takich dużych pokojach co mają drzwi z dwóch stron?

– No właśnie, nie wiadomo z której strony bardziej się bać – poważnie dodała Inka.

– Przy was nie można się nudzić – śmiała się Aldona.

– A jakby były jedne, to byśmy się wcale nie bały – wypowiedziała swoje zdanie Monika.

– Chyba coś knujecie. Lepiej od razu powiedzcie co, żeby potem znowu któraś nie musiała wyć.

– A gdyby się okazało, że tu jest taki jeden mały pokoik, czy mogłybyśmy w nim zamieszkać? – przymilnie zaglądała Linka matce w oczy.

– Myślę, że dokładnie wiecie gdzie jest ten pokoik i jak wygląda. Nie mylę się, prawda?

– Właściwie to wiemy, ale przypadkiem, niezupełnie dokładnie, a klucze są tam i nikt ich nie brał na zawsze, tylko na chwilę, żeby zobaczyć i oddać… – plotły wszystkie trzy jednocześnie.

Wreszcie Inka rzuciła się matce na szyję z jednej strony, Linka z drugiej a Monika ciągnęła za spódnicę.

– Mamusiu, ty się zgodzisz, prawda? My musimy tam mieszkać, tam jest super – piszczały Stokrotki.

– I nikt nie będzie skakał do okna, żeby nas przestraszać – tłumaczyła Biedroneczka.

– A wy raptem zrobiłyście się strachliwe, myślałby kto! – wystękała Aldona „prawie uduszona na śmierć” przez córki. – Puśćcie mnie małpiszony, bo mi już tchu brakuje.

– Jak się zgodzisz – palnęła Inka.

– To jest szantaż, a więc nic z tego.

– Nie, nie, mamusiu, ja tylko żartowałam! Już cię nie duszę, widzisz?

– Nic nie widzę. Może czuję.

– Co wy wyprawiacie? – w drzwiach stanął Sergiusz przyglądając się scenie z zainteresowaniem.

– Ładny z ciebie kumpel, nie ma co – ponuro powiedziała doprowadzając do porządku poskręcaną spódnicę i rozczochrane włosy. – Patrzysz jak trzy poczwary znęcają się nade mną i śmiejesz się zamiast mi przyjść z odsieczą? Czekaj, z pewnością zdarzy się odwrotna sytuacja, wtedy ja się będę śmiała.

– Przecież świetnie sama sobie dajesz radę – bronił się.

Monisia chwyciła ojca za rękę i pociągnęła w stronę schodów na strych.

– Chodź tatusiu, zobaczyć ten pokoik, proszę cię, chodź.

– Jaki pokoik?

– Nie udawaj, że nie wiesz. Widziałam, że wszystko słyszałeś. Chodź.

– Jeżeli wszyscy pójdziemy, Tina będzie płakała – droczył się z córką.

– Wcale nie! Zobacz, ma towarzystwo.

Faktycznie miała towarzystwo. Mimi leżała zwinięta w kłębek, przytulona do boku suczki, a Bibi zawzięcie wylizywała jej mordkę. Na Bibi przyzwyczajonej do Maksa i Zbója mała Tina nie robiła żadnego wrażenia. Widocznie przekazała siostrze swoją wiedzę, bo Mimi nie miała żadnych oporów w stosunku do szczenisi.

– Gdyby ludzie żyli jak pies z kotem, byłby raj na ziemi – zauważyła Aldona patrząc na tę czworonożną trójkę urzędującą na wspólnym posłaniu w najlepszej komitywie.

– Wszystko zależy od ludzi, jaki właściciel taki pies.

– Nieprawda Sergiuszu, pies często dużo lepszy, nawet bandziora potrafi kochać choć w nim ani za grosz dobrych uczuć nie ma.

– Przestańcie gadać i chodźcie wreszcie – zniecierpliwiły się Stokrotki. – Mamusiu, no chodź  już. A ty, wujku, co, nie słyszysz? Rusz się!

– Wydaje mi się, że zostaliśmy pokonani i wzięci w jasyr – Sergiusz pozwolił córeczce ciągnąć się w stronę schodów.

Linka pierwsza znalazła się na górze przy drzwiach upragnionego pokoiku. Wiedząc już, którym kluczem należy je otworzyć, była w środku gdy reszta towarzystwa do niej dołączyła.

– Już pamiętam – klasnęła w ręce Aldona. – Teresa mówiła, że to ulubiony pokój chłopaków. Jurand ma w planie postawienie piętrowego łóżka z wysuwanym trzecim, jakoś tak, żeby się wszyscy trzej zmieścili. Na razie jeszcze się mieszczą na tym wielkim tapczanie i na polówce, ale za chwilę przestaną. Gdzieś tu jest plan, rysunek, chyba na półeczce, tam nad tapczanem. Zobacz córeczko, jest?

– Mamusiu, więc jak będzie? Możemy tu mieszkać – dopytywała się Inka.

– Będziemy same sprzątały, ty nie będziesz musiała nic robić. Inka nawet kurze wytrze… – Linka rzuciła groźne spojrzenie siostrze skrzywionej w grymasie niechęci.

– Wszystko dobrze, ale jak we trójkę zmieścicie się na jednym tapczanie? Takie spanie to żaden wypoczynek.

– Ale jaka zabawa… – mruknęła cicho Monika.

– Weźmiemy składane łóżko – Linka miała gotową odpowiedź na wszystkie uwagi.

– Która będzie na nim spała?

– Ja, oczywiście, że ja, bo jestem najstarsza.

– Aha, a czy pozostałe zainteresowane się na to zgadzają?

– Jasne, że się zgadzamy. Zresztą, możemy robić losowanie, która będzie kiedy spała na polówce. Albo ustalić, że codziennie inna…

– Dogadamy się, nie ma strachu – dziewczynki przystałyby na wszystkie propozycje, aby tylko dopiąć swego.

– Jesteście pewne, że nie będziecie się kłócić, dokuczać sobie, utrzymacie porządek w pokoju i pomożecie mi zrobić piętrowe łóżko dla chłopaków w prezencie? – spytał Sergiusz obejrzawszy uprzednio dokładny plan owego łoża i wiedząc gdzie jest na niego zgromadzony materiał.

– Hura,hura! – skakała Monisia z radości po pokoju. – Tatuś się zgadza! Jesteś kochany!

– Jeszcze nie powiedziałem, że się zgadzam – zaprotestował.

– Ale się zgodzisz, ale się zgodzisz – śpiewała Biedroneczka kończąc piruet efektownym skokiem w objęcia ojca.

– Skąd ty to wiesz?

– Córki wiedzą takie rzeczy – odparła poważnie przytulając buzię do jego policzka.

Bliźniaczki stwierdziły, że wymogą zgodę choćby za cenę morderstwa. Trajkotały więc obie naraz, jedna do jednego ucha, druga do drugiego, szarpały za ręce, za koszulkę, za włosy, oczywiście wszystko niechcący, w ferworze uczuć.

Aldona zaśmiewała się obserwując „poskromienie Sergiusza”.

– Dobrze ci tak, niedawno sytuacja była odwrotna.

Końcowy rezultat całej tej awantury był łatwy do przewidzenia: dziewczynki objęły w posiadanie Ukryty Pokój – taką nazwę otrzymała nowa siedziba. Do późnej nocy trwały przenosiny, ścielenie łóżek, piski i śpiewy. Całe szczęście, iż nie przeszkadzały żadnemu sąsiadowi z oczywistego powodu braku kogoś takiego w pobliżu. Wreszcie zapadła cisza i  dziewczynki pogrążyły się w głębokim śnie, śniąc o Tinie, o czekających je przygodach i o różnych rzeczach, o których nie pamiętały po przebudzeniu.

Ciszę przerywało stukanie gałązek bzu do kuchennego okna, pochrapywanie i popiskiwanie Tiny, której najwyraźniej coś się przyśniło, bo przebierała łapkami jak Maks goniący we śnie zające. Potrąciła nawet Mimi. Obudzona kotka przeciągnęła się najpierw „wzwyż” – to znaczy stanęła na paluszkach, wygięła grzbiet do góry robiąc się o połowę wyższa. Potem rozciągnęła się „w dal” i stała się bardzo, bardzo długa. Następnie polizała łapkę, umyła pyszczek i podeszła do Aldony. Ocierając się o jej nogi, mrucząc i pomiaukując cichutko spoglądała wymownie w stronę drzwi.

– Chcesz wyjść, ty maleńkie mruczydełko, tak?

Przykucnęła głaszcząc  mięciutką, mruczącą kulkę. Wtedy obudziła się Bibi. Rozciągnęła się  i wyprężyła dokładnie tak samo jak siostra tylko w odwrotnej kolejności i wcisnęła się pod drugą rękę domagając się pieszczot, wreszcie władowała się Aldonie na kolana.

– Nie drap mnie małpiszonku, złaź – postawiła kotkę na podłodze.

Sergiusz przyglądał się śpiącej Tinie.

– Będzie piękną suczką – zawyrokował. – Spójrz Doniczko, jest cała czarna, nie ma ani jednej jaśniejszej plamki a uszy już stoją jak druty chociaż jeszcze jest mała.

– Maksowi też stoją. Kiedy leży albo idzie pod wiatr – odpowiedziała wesoło.

– Sama zobaczysz, wszyscy będą się nią zachwycać.

– Ty snobie – żartobliwie  pogroziła mu palcem, – a gdyby się nie zachwycali to co? Dla mnie będzie zawsze najpiękniejsza na świecie nawet gdyby się nikomu nie podobała. A jakbyś ty się nikomu nie podobał to co, z domu trzeba byłoby cię wyrzucić albo uśpić?

Tina, jakby czując, że o niej mowa, podniosła głowę, powiodła wokół nieprzytomnym spojrzeniem, ziewnęła szeroko otwierając pyszczek i łapką zaczęła przecierać oko.

– Jak dziecko – zauważył Sergiusz.

– Bo to jest dziecko.

Tina zamiotła ogonkiem podłogę.

– Już mnie lubi – ucieszył się szczerze.

– Nie ciebie tylko mnie a ciebie jedynie dlatego, że masz zaszczyt przebywać w moim towarzystwie – sprostowała.

Wyszła do sieni i otworzyła drzwi do ogrodu.

– Chodźcie zwierzaki. Tina, Tina, chodź na spacer, chodź maleństwo, chodź moja śliczna, maleńka sunieczko. Róbcie co trzeba, bo ja chcę spać, jestem nieprzytomna.

Wszystkie trzy zwierzaki skorzystały z zaproszenia. Bibi wyszła pomału i dostojnie, za nią równie pomału Tina niepewnie spoglądająca w ciemność nocy. Na końcu w podskokach wypadła z drzwi Mimi. Zatańczyła na dwóch łapkach przed samym nosem Tiny i zniknęła w trawie.

Szczenisia nie wychodziła poza granicę światła padającego z domu przez otwarte drzwi. Zerkała na panią i zapraszała ją do pójścia ze sobą. Najwyraźniej znów się bała, że zostanie sama. Cóż było robić? Chcąc nie chcąc musiała Aldona opuścić ciepłą sień i wyjść za sunią do ogrodu.

Sierpniowa noc była chłodna. Na ciemnogranatowym, krystalicznie czystym niebie ani jedna chmurka nie przesłaniała roju gwiazd. Aldona szła wolno z głową wzniesioną ku górze. Czuła się malutką, nic nie znaczącą drobinką, kruszyną błądzącą bez sensu, zagubioną na wieki we wszechświecie. Zawsze na widok takiego właśnie ciemnego, bezkresnego, nieprzeniknionego nieboskłonu ogarniało ją przerażenie i długo nie mogła odzyskać spokoju. Miała ochotę usiąść i rozpłakać się, bo „to jest tak piękne, że aż boli”. Uczucie takie często ogarniało ją u babci, gdy wychodziła do ogródka napawać się urokiem wieczoru. W pewnym momencie zaczynała się bać i uciekała do domu, do świata ludzi, by nie myśleć o przestrzeni tajemniczej, groźnej, niezbadanej i niepojętej dla zwykłego człowieka. Z tych samych powodów nie lubiła literatury science fiction, bo ona również sprowadzała uczucie strachu, który wypełniał ją całą i dręczył nie tylko nocami. Teraz też wypełzał ku niej ze wszystkich stron. Zimny dreszcz wstrząsnął jej ciałem. Na tle migocących ale zatrzymanych w miejscu tajemniczą siłą gwiazd i planet, wzrok wychwycił jedną inną, poruszającą się w dół. Spadająca gwiazda! Lotem błyskawicy przeleciało przez myśl życzenie: nie bać się, nie dać się opanować strachowi, już nigdy więcej.

Sergiusz wyjrzał przez drzwi sprawdzając gdzie się podziało towarzystwo całe. Zobaczył koty baraszkujące w trawie, Tinę wąchającą coś na ziemi i Aldonę zapatrzoną  gdzieś daleko w przestrzeń, osrebrzoną blaskiem księżyca, który pieścił jej rozpuszczone włosy pewien bezkarności, bo pogrążona w myślach niczego nie czuła. Miękka trawa zagłuszyła odgłos kroków, toteż Aldona krzyknęła poczuwszy niespodziewany dotyk męskiej dłoni.

– Cicho, nie bój się, to tylko ja – uspokajał szeptem.

Objął ja w talii i przyciągnął do siebie. Oparła się plecami o jego tors. Niczego się już nie bała, strach zniknął. Czuła ciepło ciała kochanego mężczyzny, drżenie mięśni pod cienką, bawełnianą koszulką. Położyła dłonie na jego rękach, głowę przechyliła lekko do tyłu i oparła na ramieniu. Mogłaby tak skamienieć, zostać na całą wieczność byle nie odchodził, byle zawsze czuła go blisko siebie.  Sergiusz oparł brodę na czubku jej głowy. Tulił do siebie tę kobietę, która stała się dla niego ucieczką od wszelkiego zła, ukojeniem, schronieniem. Tak długo o niej marzył i teraz, kiedy wreszcie miał ją w ramionach, kiedy byli naprawdę sami, bał się poruszyć, żeby nie urazić jej i nie spłoszyć.

– Wiesz kochanie, mógłbym teraz zacytować: „trwaj chwilo, jesteś piękna” – powiedział cicho.

– I ja mogłabym tak trwać całą wieczność – szepnęła.

Wtulił twarz w jej włosy. Całował coraz mocniej, coraz niecierpliwiej. Poddawała się pieszczocie trzymając z całych sił jego rękę jakby bała się, że uleci z podmuchem wiatru i nigdy już do niego nie trafi, nie odnajdzie w żadnej krainie…

Przywołali Tinę i poszli w kierunku domu nie troszcząc się o kotki, które i tak same wejdą przez uchylone okno, kiedy będą miały chęć. Poszli wtuleni i zapatrzeni w siebie jak kiedyś Jurand i Teresa, jak pewnie jeszcze inne pary dawno, dawno temu. A stary dom, który niejedno w swym długim życiu widział, z radością patrzył na nich i błogosławił ich miłości. Jakby wiedział, że to błogosławieństwo przyniesie im w końcu szczęście bez względu na przeszkody czyhające na drodze. Ukrył pod swoim dachem dwa bijące dla siebie serca, dwie kochające się dusze, dwa ciała stworzone po to, by stać się jednym i powołać na świat owoc tej miłości.

19.09.2017

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Po co wróciłaś Agato?, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *