Po co wróciłaś…”27

Wczesnym rankiem Aldona pierwsza otworzyła oczy. Właściwie to źle powiedziane, raczej najpierw skoczyła na równe nogi a dopiero potem otworzyła oczy. Zobaczyła, że kocie siostry wcale nie śpią lecz szaleją zatracając w zabawie poczucie rzeczywistości. Zbudził ją skok obu kotek jednocześnie wprost na poduszkę tuż obok głowy. Rozwścieczona w pierwszej chwili brutalnym sposobem obudzenia szybko oprzytomniała i odzyskała humor patrząc na kocie igraszki. Z sąsiedniego pokoju nie dochodził żaden odgłos. Zajrzała po cichutku: Monisia i Sergiusz spali w najlepsze. Przypomniała sobie zakończenie wczorajszego dnia. Była potwornie zmęczona  i kiedy przysiadła na moment na tapczanie nie mogła się oprzeć pokusie przyłożenia głowy do poduszki. I przyłożyła zasypiając w pół myśli.

Cichutko na palcach, pełna wyrzutów sumienia, że podgląda śpiącego i robi to, czego nie powinna, podeszła bliżej. Stała i przyglądała się Sergiuszowi. Spał na wznak, wyprostowany, nawet we śnie pełen siły. Aldona czuła jak wypełnia ją całą dziwna lekkość i moc, i ogromne, serdeczne uczucie do pogrążonego we śnie mężczyzny. Miała chęć podejść, dotknąć go, pogładzić po twarzy. Stojąc bez ruchu zmagała się z tą chęcią. Popychana niewidzialną siłą w jego kierunku, przeciwstawiała się jej w obawie, że Sergiusz się obudzi i… nie wiadomo co pomyśli zobaczywszy ją skradającą się niczym złoczyńca…Wpatrywała się w drogie rysy powtarzając w duchu: jaki on jest piękny!

Biedroneczka poruszyła się, coś powiedziała przez sen, zaskrzypiał tapczan. Aldona czmychnęła do swojego pokoju, śmiejąc się z siebie i złoszcząc jednocześnie. Po cichu wzięła ubranie dokładnie uprzednio zamykając drzwi i udała się do łazienki przez małą sionkę, do której prowadziło drugie wejście z pokoju.

Pod prysznicem poczuła się jak młoda bogini. Nucąc ubrała się i uczesała. Weszła do kuchni i zajęła się przygotowaniem śniadania. Na elektrycznej maszynce postawiła czajnik z wodą. Wymyła brązowy porcelitowy imbryczek i wsypała herbatę dodając odrobinę cukru. Zrobiła masę kanapek, a nawet… dwie masy na dwóch ogromnych talerzach i nakryła dużymi szklanymi salaterkami dla ochrony przed muchami. W międzyczasie zagotowała się woda, napełniła więc wrzątkiem imbryczek i umieściła go na rozgrzanej płytce maszynki.

Po wejściu do kuchni przymknęła drzwi aby nie zbudzić Biedroneczki i jej taty. Złośliwe drzwi jednak nie miały zamiaru pozostać w przymuszonej pozycji i wróciły do poprzedniej, o dziwo, bez skrzypienia. Aldona tego nie zauważyła, toteż  nie mogła wiedzieć, że prawie każdy jej ruch jest obserwowany i, że śledząc ją spod przymkniętych powiek, pewien przystojniak uśmiecha się sam do siebie.

Tymczasem Aldona stwierdziła, że nie dodała niczego zielonego do kanapek. Wyszła więc z budynku postanowiwszy obejść dookoła cały teren w nadziei znalezienia jakiegoś szczypiorku czy pietruszki. Była pewna, że jeżeli przyjaciółka spędziła tu tak dużo czasu, zielenina na pewno jest i gdzieś rośnie, nie może być inaczej. Wyszła więc, obeszła dom wokół i powiedziała sama sobie jakie ma zdanie  na temat własnego myślenia. Po co szła dookoła? Drzwi z sionki wychodziły wprost do ogrodu, a raczej na drewniany ganeczek o ażurowych ściankach, obrośniętych dzikim winem. Ogród też raczej w tej chwili nie przypominał ogrodu, bardziej dżunglę. Na ten widok zrobiło się Doniczce bardzo wesoło. Cóż za wspaniałe pole do działania. Nareszcie będzie mogła się wyżyć za wszystkie czasy, z dziką radością zajmie się karczowaniem tej plątaniny traw, krzewów i nie wiadomo czego jeszcze, bo nie widać. A poza tym przyjaciółka wyraźnie powiedziała, że może robić co chce.

Rozejrzała się uważniej. Rzuciło jej się w oczy drzewo, którego gałęzie natura sama ukształtowała w taki sposób, by zapraszały do wdrapywania się coraz  wyżej i wyżej, prawie do wierzchołka. Przyjrzawszy się z bliska stwierdziła, że jest to stara, ogromna jabłoń jakiejś zapomnianej dzisiaj odmiany. Niewiele myśląc chwyciła oburącz najniższą gałąź i poczęła się wspinać. Miała wrażenie, że znowu jest małą dziewczynką w ogrodzie babci, gdzie rosła bardzo podobna jabłoń i doskonale można było się ukryć z książką w ręce między rozłożystymi konarami wśród  gęstego listowia.

Lekka jak piórko, odurzona świeżością poranka, przekonana, że w pobliżu nie ma żywej duszy, bo te co są, śpią w domu – zaśpiewała „uparcie i skrycie, ach życie kocham cię, kocham cię nad życie”… i zamarła ujrzawszy pod drzewem Sergiusza. Tego się nie spodziewała.

– A ty tu czego? Znowu straszysz? O tej porze jeszcze powinieneś spać a nie plątać się pod nogami i podglądać porządnych ludzi – gderała okrywając dokładnie nogi szeroką spódnicą, dotąd fruwającą sobie swobodnie gdzie tylko wiatr zechciał.

– Witaj dziewczynko – pomachał ręką z dołu. – Ile ty masz lat? Dwanaście? I dlaczego łazisz po drzewach w ogrodzie samotnego mężczyzny? Nikt ci nie powiedział, że to niebezpieczne?

– „Ja nikogo się  nie boję” – wyrecytowała i rzuciła w niego kawałkiem suchej gałązki.

– No wiesz! Właśnie chciałem ci zmienić  imię z Doniczki na Wiewióreczkę a tymczasem zachowujesz się jak członek plemienia Bandar-Log.

– Jeśli mnie nazwiesz Małpeczką, dostaniesz w łepetynę tym suchym konarem – groziła.

– Musiałabyś trafić – przekomarzał się.

– O to niech cię głowa nie boli, ze strzelania zawsze byłam najlepsza z dziewczyn.

– Prędzej sama spadniesz. Jak dasz radę ciskać wielkim konarem jedną ręką, drugą trzymać spódnicę a trzecią trzymać się gałęzi?  No właśnie, gdzie masz trzecią rękę? Spadniesz na dół prędzej od tego nieszczęsnego konara, którym chcesz mnie zamordować. Ja będę zajęty ucieczką, więc cię nie złapię. Najlepiej zdejmij spódnicę, wtedy będziesz miała jedną rękę wolną.

Ledwo zdążył uskoczyć i spora gałązka o centymetr ominęła jego ramię.

– I co? Bandar-Log! Nie mówiłem? Rzucać nie umiesz, ha ha ha! Chwalipięta!

– Ty stary satyrze, uciekaj stąd bo muszę zleźć z drzewa.

– A figę. Nie ruszę się stąd, rozpoczynam regularne oblężenie.

– Zgłupiałeś? Sergiuszu, idź do domu, idź kochanie i zobacz czy cię tam nie ma.

– No, to już brzmi lepiej. Lecz nie ruszę się stąd dopóki nie powiesz, że mnie bardzo, ale to bardzo lubisz.

– Wręcz przeciwnie. Nie znoszę cię, nie cierpię i nie mogę na ciebie patrzeć.

– Cóż, kiedy tak, to sobie siedź. Pan Zagłoba powiedziałby, że niepolitycznie pannom po drzewach łazić. A skoro już taką Wiewióreczkę rycerz upatrzył, powinna mu skoczyć w ramiona i dziękować za uratowanie czci i życia.

Sergiusz wygłaszał owo przemówienie siedząc pod jabłonią z przymkniętymi oczami, opierając głowę o pień. Aldona zaś powolutku, centymetr po centymetrze zsuwała się w dół przekonana, że pewny swej przewagi prześladowca niczego nie zauważy. Sergiusz oczywiście słyszał szelest i nie musiał patrzeć, żeby wiedzieć co dzieje się nad jego głową. Wygłaszał jednak coraz absurdalniejsze teorie, plótł horrendalne bzdury ledwo powstrzymując wybuch śmiechu, by „oblężona niewiasta’ nie spostrzegła podstępu. Jednocześnie przez głowę przelatywało mu mnóstwo myśli. Miał świadomość, że jest mu cudownie, że nie czuł się tak dobrze od wielu, wielu lat. Wymyślał banialuki, przekomarzał się z Doniczką jak sztubak, siedział na ziemi w wysokiej trawie i całe dotychczasowe życie odpłynęło. Był szczęśliwy. Liczyło się tylko tu i teraz, nic więcej.

Aldona stała na najniższej gałęzi, szykowała się do ostatniego skoku i zaśpiewania z daleka „uciekła ci Wiewióreczka z drzewa, z drzewa”. I dokładnie w momencie kiedy oderwała nogi od gałęzi i udając kolorowego rajskiego ptaka rozpoczęła lot ku ziemi z wysokości … półtora metra, będący w gotowości rycerz poderwał się z trawy, porwał ją w ramiona i zanim do niej dotarło co się stało, dostała się do  niewoli. Zachwiał się lekko ale utrzymał na nogach nie wypuszczając zdobyczy.

– I co teraz?- spytał cicho. – Będziesz uciekać?

Nie wyrywała się, mieściła mu się pod pachą, ginęła cała w jego ramionach. Nie znosiła owłosionych mężczyzn, obrzydzeniem napawał ją widok kłaków wyłażących spod rozchełstanych koszul. Tors jej ciemiężyciela był gładki, twarde mięśnie drżały pod chłodną, napiętą skórą. Dotknęła jej wargami czując jednocześnie grad pocałunków zasypujących jej czoło, oczy, usta… Nie byli niczym zaskoczeni. Ich ciała od chwili poznania pragnęły siebie nawzajem, ich dusze poznały się i pokochały. Oboje czuli, że są stworzeni dla siebie, by razem iść przez resztę życia, dzielić się każdym dniem, radością, problemem. Mogli pozwolić powoli dojrzewać uczuciom, byli przecież wolni…

Kilka chwil trwało olśnienie i zrozumienie, kilka chwil zaledwie byli sami we dwoje na świecie i tylko dla nich świeciło słońce, dla nich kropla rosy pochwyciła wszystkie kolory tęczy a leciutki wiaterek niosący od lasu zapach żywicy delikatnie okrążał ich wokoło nie wiedząc czy to dwie postaci czy jedna. A oni trwali zasłuchani w swoje myśli, bicie swoich serc, przytuleni do siebie, nieruchomi.

Naraz drgnęli równocześnie. Jakieś trzaski i szepty zakłóciły ciszę poranka.

Aldona otworzyła oczy, raziło ją słońce, głęboko westchnęła. Sergiusz mocno przytrzymał jej rękę uśmiechając się od ucha do ucha.

– Co to za duchy? – zapytał. – Teraz? W biały dzień?

– Żadne duchy tylko my. Robimy zdjęcie do kroniki – wyjaśniła Linka.

– Była umowa, no nie? – dodała Inka.

– To ja zobaczyłam, że ciocia siedzi na drzewie – pochwaliła się Biedroneczka. – Obudziłam Stokrotki i podkradłyśmy się, żeby robić zdjęcia.

– Zrobiłyśmy ci na drzewie, jak złazisz, jak spadasz i jak wujek cię łapie – wyjaśniła Inka. – Ale on jest silny. Ja bym cię nie złapała, wybiłybyśmy sobie zęby i leżały jak długie. A wujek cię trzymał i się nie wywrócił.

– Ciociu, jak cię zobaczyłam na drzewie to pomyślałam, że pewnie czegoś wypatrujesz jak marynarz z bocianiego gniazda. Szukałaś czegoś?

– Oczywiście Biedroneczko. Jak na to wpadłaś?

– Tatuś mi opowiadał o skarbach piratów, o przygodach. Często sobie wyobrażam różne takie rzeczy. Czego szukałaś, powiesz mi?

– Pietruszki i szczypiorku.

– I znalazłaś?

– Jeszcze nie, nie zdążyłam.

– To my cię zaprowadzimy. Wczoraj znalazłyśmy a właściwie znalazła Monika, bo potknęła się i wpadła prosto na grządki. Tylko zarośnięte.

– O rany – jęknęła Aldona. – Pewnie wszystko zdeptałyście Teresie.

– Wcale nie, bo jestem lekka i nieduża – oburzyła się dziewczynka.

– I prawie jej się udało – Linka była pełna uznania dla Moniki.- Złamała tylko kilka liści buraków.

– To i buraki rosną? –zdziwiła się tymczasowa gospodyni. – Gdzie wy znalazłyście takie skarby?

– Chodź ciociu, zaprowadzę cię.

Monika wzięła ją za rękę. Lewą, bo prawą cały czas trzymał Sergiusz i poszli we trójkę w gęste trawy. Stokrotki za nimi zaśmiewając się na myśl o zdjęciu zrobionym Ince w chwili gdy potknęła się o wystający korzeń i wpadła w dołek. Na samym końcu ogrodu, tuż przy płocie, były grządki  na których rosła cebula a także pietruszka, marchewka, pory, selery i buraki – nieco nadwyrężone przez Monikę. W pobliżu, na krzakach oplecionych wybujałą trawą czerwieniły się porzeczki. Nieco dalej kłujący agrest zazdrośnie strzegł swych okrągłych, włochatych owoców.

– Dziewczynki, skoczcie po jakieś naczynie, będzie kompot do obiadu – powiedziała Aldona.

– Słusznie, urwijcie trochę porzeczek, trochę agrestu. Pod jabłonią widzę jabłka leżące na ziemi, weźcie je także – Sergiusz nie mógł pozwolić, żeby coś się zmarnowało jeśli mogło być wykorzystane.

– Kto pierwszy dobiegnie do kuchni ten wygra – krzyknęła Linka.

Puściła się biegiem w stronę domu, Inka i Monika za nią. Pozwoliła się przegonić i zawróciła.

– Niech lecą, ja tu poczekam, nie lubię się przemęczać, wolę robić zdjęcia – stwierdziła robiąc kolejne ujęcie matki i Sergiusza na tle starych drzew. – Mam zamiar wziąć udział w wakacyjnym konkursie na zdjęcie swoich rodziców. Komisja nie musi wiedzieć, że wujek to nie mój tata, no nie?

– Oczywiście, nikomu nic do tego – odpowiedział wujek. – Jeżeli sprawia ci przyjemność robienie zdjęć to rób. Pożyczę ci książki o fotografii, to może być w przyszłości twój chleb.

– Tatusiu, jak zdjęcie może być chlebem? – zaciekawiła się Monika zdążywszy błyskawicznie wrócić, bo znalazła na ganku garnuszek na owoce.

– Chodziło mi o to, że Linka może w przyszłości zarabiać na chleb fotografowaniem, zostać fotografem albo fotoreporterem, rozumiesz córeczko?

– To tak jak Maciek – ucieszyła się Monika. – Słyszałam jak mówił, że zostanie sławnym fotografem. Linka będzie razem z nim robiła fotki? Będziesz?

Ostatnie pytanie skierowała do Halinki. Odpowiedzi nie było. Linka oddaliła się w najdalszą część ogrodu, z sobie jedynie właściwych powodów nie chcąc odpowiadać na kłopotliwe pytanie.

8.09.2017

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Po co wróciłaś Agato?, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na Po co wróciłaś…”27

  1. Mysza w sieci pisze:

    Pięknie opisałaś wpadanie w ramiona ukochanego 🙂 aż się czuje te emocje..

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *