„Niezwykłe wakacje Julki” 3,4

Ciocia Hela i wujek Andrzej byli bardzo sympatycznymi, wesołymi ludźmi a ich trzyletnie bliźniaczki Marysia i Krysia rozkosznymi słodziaczkami. Jędrek, starszy syn, przebywał na obozie językowym i tym razem nie mieli się spotkać.

Największą atrakcją dla dzieci okazało się zaplanowane pieczenie ziemniaków. Szczególnie dla dziewczynek, dla których była to zupełna nowość.

– Nie macie pojęcia co to za pychota – oblizywał się Krzysiu widząc jak mama z ciocią Helą układają w metalowym kociołku pokrojone ziemniaki, cebulę i wiejską kiełbasę przesypując je solą i pieprzem.

– To taka zapiekanka – domyśliła się Julka.

– Gdzie tam – skrzywił się Zbysiu, – każda zapiekanka przy tym wysiada.

– Zuzik, poproś wujków, żeby zabrali kociołek na ognisko – rzekła ciocia Hela.

– Dobrze ciociu.

– Zbyszek, Krzysiek! Chłopaki, chodźcie tutaj – zawołał ich ojciec. – Jesteście potrzebni.

Rozległo się coś w rodzaju tętentu, kojarzącego się już tradycyjnie ze stadem słoni i obaj chłopcy dotarli do celu omal nie zwalając taty z nóg.

– Co mamy robić? – wydyszeli popychając się wzajemnie.

– Widzicie ten stos gałęzi? Przynieście mniejsze, będą na rozpałkę i na dokładanie do ogniska. Chyba nie muszę przypominać kto ma pilnować ognia, prawda? – spojrzał z uśmiechem na synów.

– Jasne! My, mężczyźni waleczni do pilnowania ognia konieczni – wyrecytowali zgodnie. – A jak trochę urośniemy strażakami zostaniemy.

– Tak trzymać panowie – z aprobatą skinął głową wujek Andrzej. – W naszej rodzinie każdy facet to strażak. Ochotnik oczywiście. Choć i zawodowcy też byli.

Ognisko zostało rozpalone, kociołek ustawiony a dzieci dokładały gałązki do ognia. Oczywiście pod okiem dorosłych.

– Dziewczynki, przyjdźcie po liście kapusty – zawołała ciocia Hela. – I jeszcze dzidki trzeba wystrugać.

– A po co te liście? – zdziwiły się obie.

– Nie wiecie? – zdziwili się z kolei chłopcy. – Zamiast talerzy.

– Ale po co? Na liściach mamy jeść? U cioci Heli nie ma talerzy? Zabrakło? To przyniesiemy, przecież u cioci Halinki jest dużo.

– Ależ wy jesteście ciapy! Przecież o to chodzi, żeby jeść na liściach! Z talerza to każdy głupi potrafi zjeść – Zbyszek wszedł na ławkę i patrzył na dziewczynki z góry. – Niby takie duże a nie wiedzą…

– Złaź – chwyciła go Julka za nogę – albo cię siłą ściągnę…

– Aha, ekologia – kiwnęła Zuzia głowa ze zrozumieniem. – A co to są te dzidki?

– Zamiast widelca. Wystrugane patyczki. Nabijasz ziemniaka albo kiełbasę i hop do paszczęki… – wytłumaczył obrazowo Krzyś.

– Wiecie dzieciaki, że dawniej takie ziemniaki piekło się w glinianej babce ustawionej na dwóch cegłach…– opowiadał wujek Andrzej.

– Co to babka? – spytała Julka.

– Takie naczynie z gliny, w którym się trzymało mleko na kwaśne, albo kisiło czerwony barszcz i ogórki, albo piekło ziemniaki jak my dzisiaj.

– Aha.

– Przykrywało się taką babkę liśćmi kapusty i ukopanym darniem z ziemi trawą do spodu. Jakie to było dobre!

Ziemniaki rzeczywiście były przepyszne. Tak smaczne, że obie dziewczynki zgodnie przyznały z wielkim entuzjazmem, że takich dobrych nie jadły jeszcze nigdy w życiu. W ogóle im się podobało. Wieczór nadchodził wielkimi krokami, ciepły, letni, wakacyjny wieczór pachnący usypiającymi kwiatami stulającymi płatki do snu i trawą z wolna pokrywającą się rosą. Po niebie płynęły postrzępione obłoczki przypominające kwaśne mleko.

– Moja babcia mówiła, że jak na niebie jest wieczorem kwaśne mleko, to nazajutrz pogoda murowana – powiedziała ciocia Hela.

– Czyli, że na twoją odpowiedzialność możemy jutro szykować wyprawę na zamek – uśmiechnęła się ciocia Halinka.

– Wiesz Halinko, radziłbym ci jednak skonfrontować prognozę Heli z telewizyjną – skomentował wujek Andrzej odsuwając się przezornie od żony, która pogroziła mu kapuścianym liściem.

Było tak dobrze, tak dobrze, że nie ciągnęło nikogo do komputera, program telewizyjny stał się nieistotny. Chłopcy kopali piłkę, Julka dołączyła do nich. Marysia i Krysia głaskały Szilkę i przytulały się do niej. Zuzia pomyślała, że tylko rodziców brakuje jej do szczęścia. Posmutniała.

– Co tam? – natychmiast podeszła obserwująca ją dyskretnie ciocia Halinka. – Precz ze złymi myślami, przegnaj je. Po to są wakacje, żeby się cieszyć a nie smucić.

– Pomyślałam o rodzicach. Fajnie byłoby, gdyby tu z nami siedzieli. Tu jest… tu jest …jak na filmie w kinie familijnym.

– Nie wiem czy cię ucieszy ta wiadomość, ale moja siostra przyjedzie do nas na weekend.

– Naprawdę? Ciociu, to super wiadomość – buzia dziewczynki rozjaśniła się, oczy uśmiechnęły i zabłysły a pani Halinka z rozrzewnieniem pomyślała, że jej siostrzenica przestaje być dzieckiem a staje się śliczną dziewczyną…

Rodzinna wieczorna sielanka została przerwana nagle i gwałtownie. Przed bramą zatrzymał się zdezelowany, stary rower wydający odgłosy mówiące, że nadchodzi kres jego żywota. Tak też się stało zanim zeskoczył z niego Bartek. Szybko się pozbierał z trawy.

– Panie Andrzeju, panie Andrzeju, Kasztan! Niech go pan ratuje, błagam – chłopak był wyraźnie zrozpaczony.

– Co się stało? – pan Andrzej jako weterynarz z powołania, był przygotowany do nagłych wezwań. – Zresztą opowiesz mi po drodze. Pójdziemy skrótem, będzie szybciej.

Wyszli tylna furtką wychodzącą na polną drogę graniczącą z łąką należącą do rodziny Bartka.

– O co chodzi z tym Kasztanem? – spytała Julka. – To ten koń, co nas rano nastraszył, prawda?

– Nie nas tylko ciebie – sprostowała Zuźka. – Ja się tylko zdziwiłam, że rży…

– Akurat, widziałam – mruknęła siostra.

– Kasztan jest koniem uratowanym przez Bartka od śmierci. Poprzedni właściciel postanowił się go pozbyć sprzedając do rzeźni. Bartek się wcześniej z nim zaprzyjaźnił, znaczy z koniem. Prosił tego typa, żeby mu dał czas na zebranie pieniędzy na wykup. Ten drań się tylko śmiał. Bartek zbierał pieniądze, nawet koncert zorganizował, a musicie wiedzieć, że świetnie gra na gitarze. Rodzina się dołożyła, znajomi też, także inni ludzie, których oburzyło postępowanie tego draba i udało się. Kasztan należy teraz do Bartka. Niestety, ponieważ był źle odżywiany i podle traktowany, odbiło się to na jego zdrowiu – wyjaśniła ciocia Hela.

– Miejmy nadzieję, że najgorsze już za nimi, to znaczy za Kasztanem i Bartkiem – dodała ciocia Halinka. – Jeszcze bywają nawroty choroby ale coraz rzadziej. Bartek ogromnie przeżywa każdy kryzys, bo bardzo jest przywiązany do Kasztana.

– I nawzajem. Kasztan kocha Bartka i broni go jak pies. Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, że zwierzęta też mają uczucia. Tak samo mocno kochają i cierpią jak my. Tylko nie potrafią o tym mówić ludzkim językiem. Są naszymi przyjaciółmi i to całkowicie od nas zależnymi – dodała ciocia Hela.

– Jak można jeść konia? – dreszcz wstrząsnął dziewczynkami. – Albo psa? Jak można zjeść przyjaciela? To potworne!

Cała czwórka znów poszła późno spać, bo wszyscy czekali na powrót wujka Andrzeja. Wróciwszy uspokoił ich, że wszystko jest w porządku a Kasztanowi nie grozi nic złego. Po prostu leczenie musi jeszcze jakiś czas potrwać i nie należy przerywać podawania leków. Dokładnie jak w przypadku chorujących ludzi.

– Podziwiam Bartka – powiedział na koniec. – Ma zaledwie czternaście lat a wykazał się niesamowitą odpowiedzialnością i empatią. Jestem pod wrażeniem jego postawy.

Dzieci wcale nie usnęły od razu znalazłszy się w łóżkach. Przez cienką ścianę rozmawiały dopóki pierwsze promienie wstającego słońca nie pojawiły się po wschodniej stronie nieba. Wcale to jednak nie oznaczało, że spały do południa. Pierwsza Julka otworzyła oczy poczuwszy na policzku zimny nosek Szilki. Wstała cichutko, żeby nie obudzić reszty i obydwie zeszły do kuchni.

Na stole leżała kartka z instrukcją w kwestii śniadania. Ciocia Halinka pojechała do Krakowa, wrócić miała za około trzy godziny a wszystkie sprawy niejasne, wątpliwe czy jakiekolwiek inne dzieci mają zgłaszać do cioci Heli. No i dzwonić oczywiście w razie pilnej potrzeby do niej albo do wujka Emila.

Julka postanowiła sama przygotować śniadanie. Najpierw jednak usiadła na ławce przed domem i wystawiła buzię do słońca. Promyczki postanowiły lekko zbrązowić dziewczęcą twarzyczkę z dołeczkami w policzkach, rozjaśnić jasnobrązowe loki rozsypujące się pierścionkami wokół buzi aż do ramion. Nie widziały promyczków zielone oczy, ponieważ musiały skryć się pod powiekami przed oślepiającym blaskiem. Szilunia wskoczyła na ławkę, przytuliła się do dziewczynki i tak sobie siedziały.

Wyobraźnia przeniosła Julkę na widoczny z daleka zamek. Wszakże ciocia obiecała dziś wyprawę w owo tajemnicze miejsce. Musi być tajemnicze, bo przecież w każdym zamku kryją się jakieś sekrety. W ruinach tym bardziej. A może tam jest jakiś skarb do którego nikt dotąd nie dotarł i dopiero ona, Julka, go odkryje? Prawdę mówiąc nie wiedziała co to za zamek, czyj, kto tam mieszkał. Ale skoro ciocia zaplanowała wycieczkę to na pewno o tym opowie. Spokojna głowa. A ona, Julka, wypyta o ciekawe rzeczy. Ciocia wszystko wie, w końcu studiowała historię sztuki.

– Hej mała! – rozległ się z balkonu głos Zuźki. – Nie możesz spać w łóżku? Musisz na ławce?

– Hej duża! – odpowiedziała. – Nie śpię, myślę.

– A o czym ty myślisz?

– A o zamku – rozemocjonowany głos Julki lekko zadrżał. – Przecież ciocia powiedziała, że tam dzisiaj pójdziemy.

– Aaa, no tak – ziewnęła Zuźka. – Ale chyba jeszcze nie teraz. Na razie jestem nieprzytomna. Wezmę prysznic i zejdę do ciebie.

Julka podniosła się z ławeczki a Szilka towarzyszyła jej krok w krok. Dziewczynka pomyślała, że wakacyjne śniadanie powinno się jeść w ogrodzie. Tym bardziej, że pod jabłonią stał wielki drewniany stół otoczony ławkami i krzesłami. Wyniosła więc do ogrodu produkty przygotowane przez ciocię i siedziała opędzając je od much.

– Co ty, siostra, muchołapka i muchostraszka jesteś? – roześmiała się Zuzia podchodząc do stołu. – Nie prościej byłoby przykryć to wszystko folią albo choćby ręcznikiem papierowym?

– Chyba masz rację, nie pomyślałam o tym – przyznała Julka.

– Bo ty mała jeszcze jesteś – z wyrozumiałością powiedziała Zuźka.

– Jak tak, to ci nie powiem, że Bartek na Kasztanie pomału przejechał drogą gapiąc się do ogródka. Chyba ze trzy razy.

– No i co z tego – prychnęła Zuźka z udawaną obojętnością.

– A to, że widział mnie siedzącą i nic. Czyli, że nie mnie szukał…

– Oj tam oj tam, co ty, dziecko, możesz wiedzieć…

– Może więcej niż ty siostruniu – mruknęła mała konspiratorka.

Nie przyznała się siostrze, że słyszała rozmowę braci. Dowiedziała się z niej, że Bartek wypytywał o Zuzię. Chłopcy, jak to dzieciaki, wyśmiewali się z tego: Zuźka i Bartek mają randkę w czwartek…

Pogoda – zgodnie z przepowiednią cioci Heli – była piękna, prawdziwie wakacyjna, w sam raz na wyprawę. Niestety, ciocia Halinka zadzwoniła, że musi zostać dłużej w pracy, więc wyprawę trzeba przełożyć na następny dzień. W związku z tym niech sobie sami znajdą na razie zajęcie.

4

– No to co robimy dopóki mama nie wróci? – spytał Zbyszek.

– Może przeszukamy strych? – zaproponowała Julka. – Na strychach są zawsze różne ciekawe rzeczy.

Chłopcy do tej pory nie myszkowali po strychowych zakamarkach. Może nie było kiedy a może im to nie przyszło do głów. Wokół działo się tyle interesujących rzeczy, że rozpierająca ich energia miała mnóstwo możliwości znalezienia ujścia. Grzebanie w starych, zakurzonych szpargałach to przecież bezsensowna strata czasu. Każdy normalny siedmio czy ośmiolatek woli pograć w piłkę, wspinać się na drzewa, pobić się z bratem albo wspólnie stoczyć walkę z przeciwnikiem z zewnątrz, ewentualnie iść na trening. Zaś kiedy pada deszcz albo z innych powodów nie można poszaleć na dworze lepiej spokojnie posiedzieć przed komputerem i pograć albo obejrzeć dobry film.

Dziewczyny miały nieco inne pomysły niż chłopcy, poza tym jako osoby od nich starsze i bardziej doświadczone reprezentowały szerszy pogląd na interesującą sprawę skarbów czy bogactw ewentualnie mogących się znajdować na strychu. Szczególnie Julka, która ostatnio zaczytywała się w przygodowych powieściach dla młodzieży. Takich z młodości rodziców, zamkniętych w dużym pudle umieszczonym na dnie szafy. Odkryła je przypadkiem i stały się dla niej bardzo ważne. Ktoś kiedyś powiedział, że książka to najlepszy milczący przyjaciel człowieka i dziewczynka się z tym twierdzeniem zgadzała. Mama ogromnie się ucieszyła z tej nowej Julcynej przyjaźni i zaraz powiedziała o niej tatusiowi na skypie. Też się ucieszył. Rodzice myśleli, że ich ukochane książki do dziewczynek nigdy nie przemówią. Do Julki przemówiły, ona zaś opowiadała o ich treści siostrze, której czytać się nie chciało. Jednak dzięki pośrednictwu Julki zaczęły przemawiać i do Zuźki stopniowo rozbudzając jej wyobraźnię.

– Ale po co? Tam tylko kurz, pajęczyny i stosy jakichś rupieci, które rodzice poprzesuwali, kiedy robili nasz pokój – skrzywił się Krzysiu.

– I naprawdę nigdy nie byliście ciekawi co tam jest? – Julka z dezaprobatą spojrzała na chłopców.

– A co tam może być ciekawego? – poparł brata Zbyszek.

– Jesteście dzieciaki – wzruszyła ramionami Zuzia czując się w obowiązku poprzeć siostrę. – Nie chcecie, to nie. Idźcie kopać tę durną piłkę a my same spenetrujemy strych.

– Spene… spece… co? – zdziwił się Krzyś.

– Poszukamy skarbów – wyjaśniła Julka.

– Skarbów, skarbów – Zbysiu spojrzał na cioteczno-stryjeczną siostrę jakby spadła z księżyca. – Co ty bredzisz? Jakich skarbów?

– Jeszcze nie wiem – odpowiedziała poważnie Julka. – Jak znajdę to będę wiedziała.

– A idźcie sobie do tych pająków – skrzywił się Zbyszek.

– My się pająków nie boimy – spojrzała na chłopców Zuźka ze swojej trzynastoletniej wysokości. – Chyba widzisz, że jesteśmy od nich większe. I od was też…

– Akurat. U nas w klasie wszystkie dziewczyny boją się pająków – skomentował Zbyszek jedną uwagę, drugą puściwszy mimo uszu.

– Ale my nie jesteśmy w waszej klasie – skwitowała Zuzia. – Siostra, idziemy na strych?

– Pewnie. No to pa, maluchy – śmiejąc się szyderczo pomachały braciom.

Weszły po schodkach na górę. Najpierw przysiadły w swoim obecnym pokoiku na fotelach. Szila przyszła za nimi i położyła się między fotelami. Za chwile usłyszały znajomy tupot stada słoni czyli obu braci i… byli w komplecie.

– Przecież nie możemy was samych zostawić – oznajmił Zbysiu. – Znamy sztuki walki i musimy was bronić.

– Nie kombinuj braciszku. Same się obronimy. Wy nie znacie sztuk walki tylko się dopiero uczycie. Przyznaj, że kręci was szukanie skarbów – zaśmiała się Zuźka.

– Oj, no może trochę – przyznali obaj.

Na strychu – jak na każdym prawdziwym strychu – stały pudła z nieznaną zawartością, koszyk do przewożenia kotów, stara komoda z szufladami, lampa, której klosz dawno się rozbił a nowego nie dokupiono. Trzeszczący stary wiklinowy fotel szczerzył z kąta połamane wiklinowe zęby. Obok stolik z ułamaną nogą opierał się o zdezelowane krzesło. Pod nowymi połaciowymi oknami duże niebieskie plastikowe worki wyglądały jakby czekały na rozpakowanie.

– Przecież mówiłem, że tu nie ma niczego ciekawego – skrzywił się Zbyszek.

– Nie mów hop dopóki nie przeskoczysz – skwitowała Julka. – Jak wam się nie podoba, to wcale nie musicie się tu kręcić i zadeptywać śladów.

– Jakich znowu śladów – spojrzał z ukosa Krzysiu.

– Nie jakich tylko czyich – sprecyzowała Julka.

– No to niby czyich? – zniecierpliwił się Krzyś.

– Duszych – z satysfakcją powiedziała Julka a Zuźka ledwo powstrzymała wybuch śmiechu.

– Chyba dużych – sprostował Zbyszek.

– Przecież mówiłam: nie jakich ale czyich. Prawda? – rzuciła Julka. – Duchy robią dusze ślady, a co wielkości to mogą być duże i małe.

– Aleś wymyśliła! Tu nie ma żadnych duchów – śmiali się chłopcy.

– Przecież w każdym starym domu są. Sama słyszałam jak ciocia mówiła, że duchy przodków odwiedzają swoje dawne domy – mówiła poważnie puszczając oko do starszej siostry.

– Ale ten jest po remoncie – upierał się Zbysiu. – I na pewno ich nie ma!

– Pewien jesteś – włączyła się Zuzia, – tak? Tego nigdy nie można być pewnym – mrugnęła do Julki.

Buszowali po strychu przekopując sterty potrzebnych ale przede wszystkim niepotrzebnych rzeczy. Ale cóż to byłby za strych, gdyby ich tam nie było? Chłopcy znaleźli pudło ze swoimi starymi zabawkami i zrobiło im się bardzo miło z powodu owego spotkania. Julka wygrzebała pudło z książkami i zmusiła siostrę, żeby pomogła jej zatargać znalezisko do pokoju. Zuzia zachwyciła się długą spódnicą z falban i masą kolorowych koralików. Wszyscy byli zakurzeni, mieli czarne ręce i kichali raz po raz.

– Pić mi się chce. Schodzimy? Robimy przerwę? – kichnęła Julcia.

Reszta towarzystwa przyklasnęła, a właściwie przykichnęła, pomysłowi. Zeszli na dół. Zmyli kurz z rąk i twarzy.  Napili się pysznego kompotu z porzeczek i agrestu. Wyciągnęli się na kocu pod wielką jabłonią zapewniającą przyjemny cień i opowiadali różne prawdziwe i zmyślone historie. Prym wiodła Julcia z racji wrodzonego daru opowiadania oraz dużej ilości przeczytanych książek. W pewnym momencie Zuźka wyłączyła się, przestała słuchać siostry. Pogrążyła się w półśnie, w którym zobaczyła zamek, wcale nie ruiny lecz cały zamek, konia z gwiazdką na czole i Bartka czule głaszczącego łeb Kasztana.

– Cii, Zuźka śpi. Nie budźcie jej. Zostawimy ją i się schowamy a potem ją przestraszymy to się zdziwi – dotarł do niej głos Krzysia.

– Oj dzieciaki, dzieciaki, chcieliście mnie tu zostawić? I co, może miałam się bać? Czego? – usiadła na kocu.

– Konia – prychnął Krzyś. – Bo jest z Bartkiem na drodze.

– Czekajcie maluchy – pogroziła chłopcom palcem i po cichu dodała – już ja was urządzę.

– Cześć – zawołał Bartek. – Mieliście iść na zamek.

– Cześć. – odpowiedziała Zuźka. – Zmiana planów. Ciocia musiała zostać w pracy, więc jutro się wybierzemy – podeszła do płotu z jabłkiem w dłoni. – Mogę pogłaskać Kasztana?

– Możesz, tylko nie rób gwałtownych ruchów, wciąż się tego boi.

– Jaki miły – dotknęła delikatnie Kasztanowego czoła i przejechała dłonią w dół gładząc chrapy. – Jak aksamit – przechyliła się przez płot.

Kasztan skinął łbem. Podała mu jabłko trzymane w drugiej ręce. Wziął je delikatnie i schrupał ze smakiem. Zbliżyła się do nich Szilka. Po raz pierwszy podeszła bez szczekania, obwąchała konia przez siatkę. Kasztan schylił głowę a suczka dotknęła go czarnym noskiem. Zuzia i Bartek wstrzymali oddech patrząc na te scenę, bojąc się zakłócić moment porozumienia dwóch skrzywdzonych przez ludzi istot. Szilka zamerdała ogonkiem, Kasztan skinął kilkakrotnie łbem.

– Jakie to wzruszające – szepnęła Zuzia.

– Myślę, że się zaprzyjaźnią – odpowiedział równie cicho chłopiec. – Widziałem na Animals Planet film o przyjaźniach zwierząt z różnych gatunków. Niesamowite.

– Też oglądałam coś takiego. W ogóle uwielbiam zwierzęta. Siostra mojej koleżanki jeździ do schroniska jako wolontariuszka, między innymi pomaga wyprowadzać psy z boksów na spacer. A my z Julką pomagałyśmy zbierać koce, ręczniki, środki czystości i karmę dla zwierzaków. Po wakacjach ja też będę wyprowadzać psy.

Bartek uważnie słuchał słów dziewczynki. Kasztan też i chyba mu się podobały, bo miękkimi wargami delikatnie skubnął jej ucho.

– Oj, łaskoczesz – zaśmiała się a potem przez dłuższą chwilę rozmawiali o czymś najwyraźniej bardzo interesującym.

Ciocia Halinka wróciła po popołudniu. Podała obiad korzystając z pomocy dzieci. Na deser zajadali się pysznymi lodami.

– Ciociu, możemy trochę poprzestawiać rzeczy na strychu? – spytała Julcia między łyżeczką lodów truskawkowych a łyżeczką lodów śmietankowych.

– Bo chciałybyśmy chłopakom zrobić coś w rodzaju pokoju. W końcu zajęłyśmy ich apartament – dodała Zuźka między łyżeczką lodów czekoladowych a łyżeczką lodów orzechowych.

– Jeśli macie ochotę, to bardzo proszę – odpowiedziała pani Halinka. – Tylko, czy nie jest zbyt gorąco na takie prace?

– Nie, otworzymy okna i będzie w sam raz – ucieszyła się Zuzia. – A czy możesz nam dać sznurek, to umocujemy na nim ścianę z papieru.

– I jakieś niepotrzebne stare prześcieradło albo obrus – Julka wybierała resztki lodów z miseczki. – Pycha.

– Mam, mogę wam dać.

– A czy możemy otworzyć szuflady tej wielkiej komody, która stoi na strychu? – dopytywały się dziewczynki.

– Jasne. Nie miałam czasu do tej pory tego zrobić, wy mnie zastąpcie – uśmiechnęła się ciocia. – Ta komoda stoi tam chyba od stu lat. Pokażecie, co ciekawego tam znajdziecie?

– Pewnie. Super. Nigdy nie wiadomo jakie tajemnice kryją stare szuflady – nie posiadała się z radości Julka.

Chłopcy spojrzeli na siebie wyraźnie zdegustowani.

– Ona znowu swoje – jęknął Zbyszek. – Przecież widziałaś, że tam niczego ciekawego nie ma.

– Przecież mówiłam: nie mów hop dopóki nie przeskoczysz – odpowiedziała dziewczynka.

Późne popołudnie i cały wieczór dzieci spędziły na strychu przygotowując chłopcom pokój. Mimo początkowej niechęci włączyli się do pracy a ich entuzjazm narastał z każdą chwilą przekładając się na mnóstwo pomysłów.

– Przewiążmy sznurek wokół tego – wskazała Zuzia drewniane słupy podtrzymujące grube belki pod dachem.

Tak zrobili. Następnie spinaczami do bielizny przymocowali do sznurka arkusze szarego pakowego papieru, którego cały rulon znaleźli obok komody. Chłopcy zajęli się jego ozdabianiem rysując najdziwniejsze obrazy.

– To graffiti – z dumą oznajmił Krzyś.

– Chyba bohomazy – Zuzia lekceważąco wzruszyła ramionami. Zobaczywszy jednak zawód na chłopięcych buziach dodała – No dobrze, żartowałam, nawet ładne. Tylko niech wam nie przyjdzie do głowy malowanie czegoś podobnego na prawdziwych ścianach. Tutaj może sobie być.

Potem wycinali zdjęcia i napisy z kolorowych pism, których stosy znajdowały się w kącie strychu i naklejali na papierowa ścianę. Poza polowymi łóżkami służącymi braciom do spania, w „pokoju” stanął kulawy stolik, któremu nogę zastąpiły pudełka po butach  oraz wiklinowe półeczki wygrzebane w drugiej części strychu, kiedyś pewnie stanowiące komplet z fotelem szczerzącym „zęby” z pokruszonej wikliny. Próbowali przestawić starą komodę lecz okazała się zbyt ciężka.

– Możemy wyjąć szuflady, wtedy stanie się lżejsza – zaproponowała Julka.

Chłopcy ochoczo rzucili się realizować pomysł. Z wysiłkiem udało im się wyjąć trzy szuflady razem z zawartością.

– A nie prościej byłoby je najpierw opróżnić? – rozległ się głos Bartka. – Wtedy bez trudu moglibyście je wyjąć.

– A ty skąd się tu wziąłeś? – wysapali chłopcy. – Może byś pomógł a nie wyśmiewał się z nas.

– Nie wyśmiewam się tylko radzę – sprostował Bartek. – Pewnie, że wam pomogę, maluchy.

Bracia spiorunowali go spojrzeniem i z całych sił szarpali się z kolejną szufladą. Bartek oczywiście pomógł i po chwili wylądowała obok pozostałych. Ostatniej nie dało się ruszyć.

– Chłopaki, czy nie widzicie, że jest zamknięta na klucz – Zuzia z politowaniem pokiwała głowa. – Trzeba poszukać klucza, może gdzieś jest.

– To jak szukanie igły w stogu siana – stwierdził Bartek. – Ale rozejrzeć się nie zaszkodzi.

Rozglądali się, rozglądali i nic.

– Na razie przesuńcie komodę pod tę „ścianę” papierową – zakomenderowała Zuzia. – O, tak, dobrze. Zostawcie. Teraz trzeba przejrzeć zawartość szuflad.

Czego tam nie było! Stosy starych kartek świątecznych i okolicznościowych, trzy stare latarki z kolorowymi szkiełkami, które się nasuwało na żaróweczkę i wtedy świeciła na czerwono, żółto albo zielono; masa korków od butelek, gumki i sprężynki do weków, których już dziś nikt nie używa, bo zastąpiły je słoiki typu twist. W najniższej szufladzie mieścił się zbiór narzędzi, były młotki, obcęgi, dwie laubzegi, hebel, gwoździe, śrubki i nie wiadomo co jeszcze. Przeglądanie wszelkich drobiazgów trwało do późnego wieczora. Śmiechu i zabawy było mnóstwo ale żadnego klucza nie znaleziono.

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Niezwykłe wakacje Julki. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *