Mikołaj wyjechał z mamą do Szczawnicy. Dostała skierowanie na zabiegi sanatoryjne w ramach NFZ tylko dlatego w miarę szybko, że bez pobytu w placówce leczniczej. Miało to dobre strony z punktu widzenia Kasi. Pani Wacia nie mogła być pozostawiona sama sobie w obcym miejscu ze względu na wiek, więc syn musiał się nią zaopiekować przez dwa tygodnie pobytu i odprowadzać na zabiegi, przyprowadzać i ogólnie zorganizować czas. Kasia potraktowała okres spędzany bez męża jako możliwość ostatecznego „zadomowienia się w domku”. Do tego potrzebowała przebywania przez chwil kilka z domkiem sam na sam. Musiała się z nim oswoić, poznać jego światła i cienie w zmieniających się porach dnia, nauczyć się rozpoznawać odgłosy słyszalne tak w dzień jak i w nocy, rozróżniać zapachy w różnych jego częściach. I tak na przykład w pobliżu komódki stojącej niedaleko dużego tarasowego okna pachniało bzem od świeczek zapachowych ukrytych w szufladzie, a w pobliżu kominka unosiła się woń drzewa sandałowego od kadzidełek umieszczonych w wiklinowym koszyczku.
Rano słońce wchodziło do salonu przeciskając się między brązowymi listwami drewnianych żaluzji. Po południu zaglądało do kuchni niemiłosiernie podkreślając obecność każdej okruszynki chleba czy choćby odrobiny kurzu na szafkach kuchennych i płycie indukcyjnej. Dopiero po wyczyszczeniu specjalnym preparatem płyta zachwycała Kasię lśniącą czernią. Płyta uśmiechała się do Kasi a Kasia do płyty. Zachwycała się też ozdobnymi kamionkowymi kuflami, pamiątkami po tacie, czarkami, dzbankami i dekorującymi kuchenną półkę słoiczkami z przyprawami do potraw.
Chodziła sobie pani domu po domku i myślała co i gdzie można zmienić, postawić, wykończyć. Z początku nie chcieli oboje z mężem firanek. Po czasie okazało się, że niezbędny jest taki element dekoracji by pełnić jednocześnie funkcję wielce użyteczną – czyli służyć do zasłaniania wnętrza przed wzrokiem osób przechodzących uliczką oraz zatrzymania inwazji komarów wyjątkowo licznych i jadowitych w tym roku. Postanowiła zrobić Mikołajowi niespodziankę i powiesić karnisze w oknach. Niestety, nie udało się ponieważ nie spotkała żadnego z chłopaków pracujących u znajomego majstra. Dopiero dzień przed powrotem męża trafiła na pana Romka, który wykonywał w domku różne prace w trakcie wykańczania. Obiecał, że wpadnie wieczorem, bo teraz pracuje niedaleko, w segmencie po drugiej stronie uliczki. Kasia ucieszyła się bardzo, że jednak sprawi mężowi niespodziankę. Cóż, rzeczywistość zawsze okazuje się różna od oczekiwań. Pan Romek zdołał przywiercić karnisz w pokoju przeznaczonym dla teściowej i zrobiło się późno, a za ścianą spało maleńkie dziecko, które się właśnie sąsiadom urodziło. Umówili się na poniedziałkowy wieczór, ponieważ w piątki członkowie ekipy budowlanej udawali się do własnych domów i rodzin.
W niedzielę wrócił Mikołaj zmęczony wielogodzinnym siedzeniem za kierownicą. Z rozkoszą wyciągnął się na łóżku w sypialni w towarzystwie stęsknionej małżonki…
W poniedziałek od rana załatwiał sprawy z bankiem co nie należało do przyjemności wobec braku możliwości bezpośredniego kontaktu z kompetentnym pracownikiem tegoż. Wieczorem przyszedł pan Romek zgodnie z umową i przywiercił długi karnisz w salonie. Ponieważ „kij” trzeba było skracać, przycinać, podklepać i nie wiadomo co jeszcze zrobić, żeby wszystko trzymało się jak należy, znów czas mijał w tempie zbyt szybkim i należało zostawić dokończenie na dzień następny. Tak więc we wtorek wieczorem nastąpił ciąg dalszy historii.
– Najpierw powieście półki w sypialni – zadecydowała Kasia, – bo to bliżej pokoju córeczki sąsiadów. Potem w kuchni i salonie, tam można hałasować, jest bardziej od zewnątrz.
Myślałby kto, że powieszenie drewnianej półki na czterech kołkach to prosta sprawa. Błąd. Wywiercenie otworów w ścianie było pestką w porównaniu z resztą. Pan Romek wbił kołeczek, wkręcił haczyki, wymierzył i… za skarby świata obaj z Mikołajem nie mogli półki zawiesić. Jeden haczyk nawet się złamał w trakcie wielokrotnie ponawianych prób.
– Może wykręcić haki, przyłożyć półkę i dopiero wtedy wkręcić – zasugerowała Kasia.
– Nie, to musi wejść – panowie zgodnie uważali, że wiedzą lepiej.
– Ale wyraźnie nie chce. Cóż, lubicie się męczyć, trudno – westchnęła Kasia. – Mnie się zdaje, że byłoby prościej.
W końcu jednak zrezygnowani panowie odłożyli zbuntowaną półkę i okazało się wtedy, że haki mają takie jakby kołnierzyki, które nie mieszczą się w otworach półki.
– Trzeba choć czasem słuchać kobiet – skomentowała Kasia.
Pan Romek wykręcił haki, wkręcił następne i … znów to samo. Ileś razy odkręcali po kilka obrotów, nakładali, zdejmowali, wreszcie po wielu próbach udało się.
– Szefowa, jest – ucieszył się pan Romek.
– Jakbyście od razu mnie posłuchali, byłoby dawno zrobione – mruknęła „szefowa”.
Pozostał drobiazg: dwa otwory w kuchni. Mikołaj coraz lepiej odnajdywał się w roli asystenta pana Romka. Sprawdzili na jakiej wysokości nie powinno być żadnego kabla, wiertarka poszła w ruch i … trach! Stała się ciemność w całym domu. Kasia po omacku dotarła do zapałek i świecy stojącej na kominku. Zapaliła jeszcze trzy malutkie świeczki. Po chwili oczy przyzwyczaiły się do półmroku. Panowie sprawdzili korki, nie pomogło.
– Trzeba zobaczyć w skrzynce na zewnątrz – stwierdził pan Romek, który tego dnia miał identyczną przygodę w segmencie, w którym pracował rano.
Kasia weszła po ciemku na górę dokładnie wiedząc gdzie schowała kluczyk do kłódki od skrzynki z licznikiem. Trafiła nie rozbijając niczego po drodze i w jednym kawałku zeszła na dół tryumfalnie dzierżąc kluczyk w dłoni. Panowie wyszli na zewnątrz.
– Cholera, nie pasuje – usłyszała.
– Jak to nie pasuje? – w okamgnieniu znalazła się obok. – Przecież kupiliśmy kłódkę z kluczem i to jest właśnie ten klucz.
– Ale nie pasuje – skrzywił się Mikołaj. – Idź po świeczkę.
Wróciła po chwili ze świeczką co nie było prostą sprawą. Któż by pomyślał, że zejście po schodach ze świeczką i przejście z nią kilku metrów na zewnątrz wymaga wytężonej pracy zwojów mózgowych i wysiłku fizycznego? Świeciła sobie w oczy, o mało nie spaliła włosów, musiała chronić płomień przed wiatrem, a po drodze i tak niczego nie widziała. Ale dotarła. Kluczyk naprawdę nie pasował do kłódki.
– Co robimy?
– Trzeba przepiłować, nie ma wyjścia. Moja piłka tnie i drewno i metal. Powinna poradzić – pan Romek przyniósł potrzebne narzędzie i po niedługim „zgrzytaniu” kłódka się otworzyła.
– Oo!– rozległ się zgodny małżeński okrzyk. – To nie nasza!
– O choroba, to ogólna, do wszystkich budynków – jęknął pan Romek.
– Ale to przecież my założyliśmy kłódkę do naszej skrzynki, innej nie ma! To gdzie jest nasza kłódka? Ktoś ją zdjął bez pytania? – denerwowała się Kasia.
– Pewnie elektrycy – pan Romek pokręcił przy zamku i otworzył właściwą skrzynkę z licznikiem. – Zamontowali takie zamki, które się otwierają bez klucza.
– Ale dlaczego zabrali naszą kłódkę? Specjalnie zamknęliśmy, bo moja koleżanka z pracy miała straszne problemy z licznikiem i dystrybutorem energii elektrycznej, skończyło się w sądzie – denerwowała się Kasia.
– Kochanie, teraz musimy zabezpieczyć skrzynkę, do której się włamaliśmy. Rano pojadę kupić nową kłódkę, ale teraz trzeba to jakoś zamknąć.
– Nie daj Boże, żeby ktoś rękę włożył, jakieś dziecko – dodał pan Romek.
– Może być drut od siatki ogrodzeniowej? Mamy kawałek w garażu, to powinno wystarczyć – przypomniał sobie Mikołaj.
Garaż na szczęście był otwarty, w przeciwnym wypadku nie byłoby się jak dostać do środka, bo bez prądu pilot nie zadziała. Okręcili drutem zamknięcie, wcisnęli „wyskoczone” bezpieczniki i światło zabłysło.
– Uff, całe szczęście – westchnęła znużona Kasia. – Ale na dzisiaj koniec.
– Pewnie. Jest ciemno i pan Romek niczego nie zobaczy, bo przy włączonym prądzie przecież nie będzie grzebał w kablach.
– Mam przerwę śniadaniową o dziesiątej więc jutro wpadnę zobaczyć co jest. Muszę rozkuć kawałek ściany i sprawdzić w co trafiła wiertarka.
Kasia weszła do domu i wcisnęła włącznik od stojącej lampy. Nic.
– O, poczekajcie! Sprawdzę… nie ma prądu w żadnym gniazdku na dole! O matko, lodówka się rozmrozi!
– A na górze? – spytał Mikołaj.
– Nie ma nigdzie, działają tylko górne lampy. O jest! Jeden kontakt w przedpokoju działa. Jakim cudem?
– Szczęście, że mamy kabel do kosiarki – stwierdził Mikołaj. – Powinien wystarczyć. Panie Romku, pomoże mi pan wysunąć lodówkę, żebym się dostał do kabla?
Kasia przerażona patrzyła jak wysuwają sprzęt spomiędzy szafek. Udało się, wystarczyło przewodu i lodówka warczała teraz na środku salonu. Pożegnali się z panem Romkiem i udali do sypialni. Ani komputera, ani telewizora, ani światła przy łóżku. Kompletne średniowiecze. A jednak … świece stworzyły bardzo romantyczny nastrój…
17.05.2018
- Gość: [lublinrolety] *.dynamic.mm.pl Tak się zaczytałem w tym tekście i doszedłem do momentu z zapachem bzu. I w ten listopadowy wieczór, aż go poczułem. Opowiadasz tak,że aż się można poczuć członkiem historii. Tak życiowo, ciekawie i przyjemnie.
- annazadroza Lublirolety, gościu drogi, ja dopiero dziś znalazłam Twój komentarz! Przenosząc na nową stronę w związku z likwidacją bloxa. Jakże miło było niespodziewanie natrafić na takie sympatyczne słowa, dziękuję:)))