„Pasma życia” 29

Kasia w środku nocy zerwała się na dźwięk swojej komórki oznajmiającej o odebranym esemesie. Nieprzytomna, usiłowała ją wyłączyć, żeby Era znów nie obudziła Mikołaja. Operator miał dziwny zwyczaj przysyłania o nieludzkich porach esemsów z różnymi  informacjami. Odwróciła się sprawdzić czy mąż śpi, a jego nie ma! Chwila paniki i … błysk zrozumienia. Przecież ona jest na Ursynowie, a sms przysłał Kamil, że wróci rano, bo jest na koncercie.

Promienie słońca obudziły Kasię na dobre kilka minut po szóstej. Otworzyła oczy zupełnie przytomna. Poczuła przyjemną miękkość Kicinego futerka ponieważ pełna szczęścia Kicia spała przytulona do paninego policzka. Dżemik pochrapywał tuż obok wersalki. W nocy kilkakrotnie sprawdzał czy pani na pewno jest, czy gdzieś nie zniknęła. Tęsknił bardzo i czekał chwili, gdy znów wyczuje ją stojącą za drzwiami na korytarzu. Nieruchomiał wtedy, stał patrząc i węsząc z niedowierzaniem, i dopiero kiedy upewniał się, że to naprawdę jego pani, rozpoczynał szaleńczy taniec radości.

Kasia nie ruszała się, żeby nie wyrwać Dżemusia ze snu. Niech sobie bidulek pośpi ze świadomością, że jestem przy nim, pomyślała sięgając ręką do czarnego futerka. Z rozkoszą wtuliła policzek we własną poduszkę we własnym domu. To był problem, jej problem, którego wcześniej nie wzięła pod uwagę. Tęskniła za domem. Potwornie, okropnie, strasznie, beznadziejnie. Przez pierwsze tygodnie płakała z tęsknoty. Znienawidziła wszystkie dzielnice Warszawy, które nie były Ursynowem. Najpierw pomyślała, że zwariuje, nie wytrzyma. Nie wytrzyma z dala od domu i nie wytrzyma z dala od Mikołaja. Sytuacja bez wyjścia. Ryczała jak bóbr zamykając się w maleńkiej łazience męża. Mieli w planie kupno większego mieszkania i Kasia wiedziała, że musi być na Ursynowie. Ze względu na astronomiczne ceny mogłoby mieć metraż tylko niewiele różniący się od obecnego Mikołajowego. Trudno. Za to będzie u siebie, koło domu. Może komuś wydawać się to nienormalne lecz na uczucia nie ma rady. Ona, Katarzyna, nie potrafi żyć gdzie indziej, w każdym innym miejscu będzie nieszczęśliwa. Nie mogły w tej materii pomóc niczyje rozsądne, logiczne wywody. Na razie musiało pozostać jak jest dopóki nie znajdą tego, co ma być na zawsze. Nie umiała myśleć: u nas. Myślała: u mnie, u Mikołaja. Dopiero przyszłość miała przynieść: u nas. Wtedy, kiedy będzie prawdziwy dom, prawdziwe życie, blisko chłopców i przyjaciółek, na swoim terenie łowieckim – jak to określała – rozciągającym się od ulicy Indhiry Gandhi  do linii Lasu Kabackiego. Teraz uczyła się  nowego życia, życia z drugą osobą obok siebie. Bliską, kochaną ale dorosłą, mającą swoje doświadczenia i przyzwyczajenia. Nawiasem mówiąc było to – chwilami – trudne.

Słońce zapraszało do opuszczenia łóżka i wyjścia na zewnątrz. Kasia z miłością rozglądała się po swoim ukochanym pokoju, który urządzała pod własnym kątem myśląc, że dzieci kiedyś dom opuszczą i ona w nim zostanie sama. A tu los jej spłatał niespodziewanego figla. A może to nie figiel ale nagroda za lata gehenny przy boku Jerzego, za męki przeżywane samotnie na wywiadówkach w szkole najpierw u Łukasza, potem u Kamila.? Oj, dali jej popalić, dali. Cud, że nie oszalała. Właśnie, nie oszalała, żeby leżeć w łóżku i marnować czas, szkoda życia. Trzeba wykorzystać ładną pogodę i przelecieć się z Dżemusiem do Hita piechotą, sprawdzić co się zmieniło w podczas zimy.

Wstała, Dżemik wodził za nią oczami zaniepokojony czy pani nie zniknie.

– Zaraz pójdziemy na długi spacer, mój ty skarbie kochany – uspakajała ulubieńca. – Naprawdę zaraz pójdziemy na spacer.

Zrozumiał, oczywiście, jak na mądrego psa przystało. Kasia szybko wskoczyła pod prysznic stawiając uprzednio czajnik z wodą na małym gazie. Po kilkunastu minutach z kubkiem pachnącej kawy w ręce stała patrząc przez okno na miejsce budowy osiedla Pod Brzozami na KEN-ie, rozpoczętej niedawno i szybko zmieniającej wygląd alei. Pomyślała, że tutaj chętnie by zamieszkała, nie przeszkadzałby jej ruch na jezdni. Można się jedynie obawiać trasy szybkiego ruchu, którą straszą od trzydziestu lat, a która ma przebiegać przez teren giełdy Na Dołku. Dżemik usiadł u stóp pani i wydawał rozmaite dźwięki – a miał ich niemały repertuar – ponaglając i przypominając o swojej obecności.

– Już idziemy. Widzisz, ubieram się – tłumaczyła Kasia. – Popatrz, mam buty na nogach. Klucze, gdzie są klucze? O, już są. Widzisz? Jeszcze smycz, chodź.

Dżemuś tańczył z radości pod drzwiami.

– Cicho bądź, nie budź Kamila, niech sobie pośpi, przecież dopiero wrócił – uciszała kudłatego pupilka

Cieszyła się, że śnieg wreszcie stopniał, zrobiło się ciepło i mogła iść daleko, aż pod las. Bardzo jej brakowało spacerów. W ogóle brakowało jej teraz ruchu. Przedtem robiła około dziesięciu kilometrów z Dżemikiem, nie jadała obiadu składającego się z dwóch dań. Cóż, zmiana trybu życia nie mogła pozostać bez następstw. Do Mikołajowego mieszkania wjeżdżała windą, mąż zawoził ją do pracy samochodem, na dodatek musiała jeść obiad i jeszcze kanapki w pracy, które troskliwy Mikołaj robił jej co rano. Stwierdziła, że waga ciała zwiększyła się niepokojąco i postanowiła położyć temu kres. Koniec, nie może pozwolić sobie na to, by stać się paskudną, grubą starą babą! I do tego zrzędzącą. Za nic na świecie! Mikołaj co prawda nie zauważył, żeby zrzędziła, jej się natomiast zdawało, że narzeka bezustannie, a Mikołajowi jest przykro z tego powodu. A była to tylko tęsknota za domem i za Ursynowem. Tak minęły trzy miesiące od ślubu. Pomału zaczęła przyzwyczajać się do nowej sytuacji, poukładała sobie tygodniowe czynności i rzeczy w szafie. Postanowiła czas wykorzystywać do maksimum, nie marnować ani chwili tak, żeby i na Ursynowie i u Mikołaja w mieszkanku wszystko było dopilnowane, zorganizowane, posprzątane, żeby wiedziała co i gdzie się znajduje. Niezupełnie udawało się dotrzymać postanowień. Nieraz myliło jej się, które ciuchy gdzie przewiozła, na przykład szukała dżinsów na Ursynowie, żeby je ubrać a one już były na Siekierkach i tak z wieloma rzeczami. Traciła cierpliwość coraz bardziej, do tego irytowała ją ciasnota i kompletny brak przestrzeni. Uświadomiła sobie, że tak będzie dopóki nie znajdzie odpowiedniego mieszkania. Zaczęła przeglądać wszystkie możliwe oferty sprzedaży lokali na internetowych stronach biur nieruchomości,  zarówno z rynku pierwotnego jak i wtórnego. Pomyślała, że ludzie kompletnie powariowali żądając za stare mieszkania w blokach z wielkiej płyty takiej samej ceny jak za nowe, budowane z cegły. Cóż, ceny tak czy owak były horrendalne, nie na możliwości zwykłych ludzi. Musiała pogodzić się z faktem, że szybko swojej sytuacji mieszkaniowej nie zmieni. Szukała jednak bezustannie mając świadomość, że dopiero w nowym miejscu zacznie normalnie funkcjonować. W końcu zdarzają się cuda na świecie, dlaczego nie miałby się jej zdarzyć? Gdyby tak wygrana w lotka… Pomarzyć dobra rzecz, problem rozwiązałby się natychmiast. Był czas, że marzyła o własnym domku z ogródkiem, nawet trafiła na idealny projekt, sprawdzała ceny działek…i równie dobrze mogłaby chcieć działki na księżycu. A gdyby nawet się udało nabyć kawałek ziemi, musiałaby mieszkać w szałasie z gałęzi albo siedzieć w kucki pod parasolem…

Idąc z Dżemusiem nie mogła sobie pozwolić na dłuższe, absorbujące uwagę rozważania. Musiała mieć oczy szeroko otwarte, żeby Dżemik kogoś nie skubnął albo sam nie został zaatakowany. Rozejrzała się więc gdzie bezmyślnie doszła i zauważyła rzecz ciekawą. Otóż przy Nowoursynowskiej była budowa rozpoczęta dawno, dawno temu lecz sprawiająca wrażenie martwej, bo nic się tam nie działo. Do tej pory. Teraz spostrzegła jakiś ruch. Wyraźnie komuś zaczęło zależeć na dokończeniu inwestycji. Przyjrzała się uważnie budynkom. Wyobraźnia podsunęła jej obraz małego mieszkania z oknem sypialni wychodzącym na cichą, małą uliczkę od strony Wilanowa, na konie galopujące za ogrodzeniem, bo tam właśnie były stajnie. Tu mogłaby zamieszkać na zawsze.

Mikołaj realistycznie podchodzący do życia nie był przyzwyczajony do funkcjonowania w stanie euforii, a w takim znalazła się Kasia. Próbował jej wytłumaczyć, że niestety, środków na mieszkanie nie da się zgromadzić natychmiast i pewnie w ogóle, bo ceny… Nie przyjmowała do wiadomości niczego, co byłoby sprzeczne z jej marzeniem. Zaraziła wreszcie męża entuzjazmem do tego stopnia, że umówił się na spotkanie z agentką i poszedł obejrzeć mieszkanie. Wrócił z mieszanymi uczuciami. Mieszkanie mu się podobało, ale poza ceną coś jeszcze go niepokoiło. Miał wrażenie, że kobieta jakoś kręciła, na temat notariusza nie chciała rozmawiać, jakby przypadkiem kilkakrotnie zmieniła temat.

Kasia nie przestawała marzyć. Tylko w ten sposób wytrzymywała bezustanne przemieszczanie się po całej Warszawie. Czekała z utęsknieniem na zapuszczenie korzeni w nowym miejscu.

20.03.2018

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasma życia, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *