„Pasma życia” 22

Kasi zdawało się, że dopiero przymknęła oczy, a już ojciec stał jej nad głową kompletnie ubrany, podniósł żaluzję i wyglądał przez okno.

– O, zobacz, tego wróbelka już tu widziałem kilka razy – wskazał na szarą kulkę siedzącą na balustradzie balkonu. – Karmię je od kilku miesięcy i odganiam gołębie,one tym małym jeść nie dają. Gołębiom rzucam chleb  na podwórko z drugiego balkonu.

– Tato, teraz jesteś u mnie na Ursynowie, ja nie mam dwóch balkonów.

– Tak? – rozejrzał się zdziwiony. – No popatrz, a ja myślałem, że jestem u siebie.

– Jeśli jesteś u mnie to jakby u siebie, przecież jestem twoją córką – uśmiechnęła się do ojca.

– A jak się wyspałaś, córciu?

– Jako tako tatusiu.

Cóż miała odpowiedzieć? Że ani jednej nocy nie przespała odkąd ojciec był u niej? Musiała przecież przez cały czas mieć go na oku. Zawsze już tak było. Owszem, usypiał wieczorem, ale wkrótce się budził i chodził po mieszkaniu. Odkręcanie wody było normalką, próba wyjścia na zewnątrz także. Co chwilę sprawdzał czy drzwi wejściowe są zamknięte, wyciągał tysiąc razy portfel z marynarki i przeglądał jego zawartość. Zobaczył mrugające światełko w panelu za biurkiem i zaczął odsuwać meble, żeby się do niego dostać. Kiedy zmęczenie Kasię zmogło i przysypiała na chwilę, budził ją głos ojca dzwoniącego do znajomych z propozycją spotkania, bo przecież dawno się nie widzieli. Chwilami nie rozróżniał kiedy noc, kiedy dzień, nie wiedział jaka jest pora roku choć wyglądał przez okno, patrzył w telewizor i nie wiedział o czym mówią. Najgorsze było bezustanne zadawanie pytań, tych samych, w kółko tych samych, bez przerwy…

Tosia chciała wyjechać do domu, w końcu przecież należał jej się urlop. Nie było innego sposobu niż znalezienie ojcu na miesiąc jakiegoś bezpiecznego, sympatycznego miejsca z dobrą opieką.  Kasia ściągnęła informacje z internetu, także z książki telefonicznej wzięła kilka numerów. Dzwoniła, pytała  – nie podobał jej się albo głos osoby udzielającej informacji, albo ton wypowiedzi, albo sama informacja. Coraz czarniejsze myśli wypełniały jej głowę. Co ona zrobi? Nie ma tyle urlopu, żeby zapewnić ojcu opiekę. Wykorzystała już ponad połowę na chodzenie z nim do lekarza, na zajmowanie się nim podczas nieobecności Tosi. Marek mówił, że nie ma czasu, bo praca i dzieci i tyle. Kasia musiała, nie miała wyjścia i czuła potworne zmęczenie jak wtedy, kiedy chłopcy byli mali i została z nimi sama. Tylko… wówczas miała o dwadzieścia lat mniej. Wystarczała piętnastominutowa drzemka, żeby mogła dalej sprawnie funkcjonować. Teraz – niestety – bolały stawy i kręgosłup, odzywało się serce wołając o odpoczynek i zwolnienie tempa. A jakże zwolnić tempo, kiedy w pracy niepewność co do dalszych losów, Mikołaj ma własne pracowe przeżycia, a przecież i jego też pragnęłaby wysłuchać i wesprzeć. Łukasz z Agnieszką myślą o malutkiej istotce mającej niebawem pojawić się w rodzinie i zaczynają zdawać sobie sprawę z odpowiedzialności oraz kosztów. Im też chciałaby poświęcić trochę czasu, a potem – oczywiście – wnuczce. No i jeszcze w tym wszystkim ojciec, którego nie można  zostawić na chwilę samego, żeby wyjść do sklepu. Ledwo z psem wyskakiwała na trawnik przykazując tacie, żeby stał w oknie i do nich machał.

Pomogła Kasi Mariolka, która kiedyś pracowała w domu opieki z oddziałem dla chorych na Alzheimera. Odnowiła kontakt i podała koleżance namiar. Kasia zadzwoniła bez przekonania, lecz mile zdziwiona wysłuchała informacji udzielanej przez osobę – sądząc po głosie – młodą, ale mówiącą o chorych ze znajomością problemu oraz, co ważniejsze, ciepło. Zadawała pytania, na które uzyskiwała zadawalające odpowiedzi. Dzwoniła kilkakrotnie i umówiła się z szefem na spotkanie, na które pojechali razem z Markiem.

Dom stał na dużym ogrodzonym terenie. Kasia pomyślała, że marzyła o takim kiedyś, gdy dzieci były małe, żeby mogły rosnąć i wychowywać się w odpowiednich warunkach. Obok sporej budy na bardzo długim łańcuchu machał puszystą kitą duży biały pies przypominający owczarka podhalańskiego. Kasia zauważyła, że ma wiaderko z wodą do picia, w budzie miskę z suchą karmą, zaś wokół kilka zabawek. Złapał czerwoną piłeczkę i podrzucał jak Dżemcio kiedy zapraszał do zabawy. W drugim końcu ogrodu pasła się koza. Miała brązową sierść,  czarną „twarz”, czarny pas na całym grzbiecie i czarny, krótki śmieszny ogonek. Na głowie sterczały różki. Była śliczna. Chętnie podeszła się przywitać i nadstawiała kark do głaskania.

Do domu weszli po schodkach przez małą werandę wykończoną białą kamienną balustradą. W środku zwracał natychmiast uwagę olbrzymi salon, czy jak tam nazwać można owo pomieszczenie, przez które przechodziło się na drugą werandę po przeciwnej stronie domu, ocienioną dużym dachem krytym słomą, co sprawiało, że wcale nie czuło się upału lecz miły chłód.

Na widok pensjonariuszy siedzących w salonie i na werandzie Kasi ścisnęło się serce. Starała się nie zwracać uwagi na wpatrzone w nią oczy. Ledwo wydusiła „dzień dobry” i przeszli do pokoju na piętrze. Z okna był uroczy widok na spokojną taflę wody za płotem oraz rosnące wokół sosny i akacje.

Okazało się, że w sierpniu znajdzie się dla ojca miejsce. Omówiono szczegóły. Potem przy każdej okazji Kasia tłumaczyła tacie, że pojedzie do sanatorium na turnus rehabilitacyjny.

– Córciu, ja bym nigdzie nie chciał jechać. Najlepiej się czuję w domu – odpowiadał.

– Tato, wiesz przecież, że nie możesz być sam.

To akurat zapamiętał, lecz przyjmował do wiadomości, że ze względu na chore serce. W końcu przeszedł cztery zawały. Innego powodu do siebie nie dopuszczał.

– No to ja sobie posiedzę w domu, poczekam aż przyjdziesz.

– Tatusiu, ja muszę chodzić do pracy, nie mam wyjścia. Kamil też, podpisał umowę na trzy miesiące – tłumaczyła. – Tam gdzie pojedziesz jest pięknie, będziesz miał opiekę, świeże powietrze, odpoczniesz.

– Ale ja wcale nie jestem zmęczony. Poza tym najlepiej mi w domu.

– Tatusiu, miesiąc szybko minie, zobaczysz. Zresztą pokażę ci zdjęcia tego ośrodka jak przyjedziesz do mnie. Na monitorze będzie dobrze widać. Wpadnę po ciebie w piątek po pracy ponieważ Tosia musi jechać do domu pozałatwiać swoje sprawy.

Oczywiście po chwili niczego nie pamiętał. Przywiozła go do siebie i pokazała zdjęcia.

– Ładny dom – przyznał.

-Tam właśnie pojedziesz  na wczasy.

– Ale ja się nigdzie nie wybieram – stwierdził.

Kasia nie dawała za wygraną, tłumaczyła, prosiła, przekonywała.

– Porozmawiamy później – kwitował, albo: – zobaczymy.

Wreszcie nadszedł dzień zawiezienia ojca do ośrodka. Kasia od tygodnia nie mogła spać, przeżywała koszmary na jawie i we śnie. Rozmyślała co będzie jeśli ojciec nie wsiądzie do samochodu, nie będzie chciał zostać. We śnie widziała go biegnącego za autem z wyciągniętymi rękami…

– Nigdzie nie jadę – oświadczył.

– Tato posłuchaj – rozpoczęła Kasia przemowę. – Tysiąc razy ci mówiłam, że Tosia idzie na urlop i wyjeżdża do sanatorium. Opłaciła pobyt, musi jechać. Marek nie ma urlopu, ja już zresztą też, a ty musisz być pod stałą opieką, lekarz nie pozwolił ci być samemu. Odpoczniesz od nas, my też odpoczniemy. Tato, ja jestem tak potwornie zmęczona i już nie mam siły – zarzuciła mu ręce na szyję i położyła głowę na ramieniu.

Przytulił córkę i poklepał po plecach.

– No i co ja mam zrobić córciu? Muszę się zgodzić – powiedział.

– To tylko miesiąc – uspokajała. – Szybko zleci, zobaczysz. Marek będzie do ciebie wpadał w tygodniu, ja w weekend.

Ciężka to była chwila dla Kasi. Trzęsła się cała w środku. Tylko dzięki tabletkom uspokajającym, które przyjmowała od kilku dni, na zewnątrz  nie było widać dygotu. A i tak trzymała się resztką sił. Udało się, bo na pierwszy rzut oka wyglądała jak uosobienie spokoju i radości.

Przyjechali, wysiedli, załatwili formalności i … ojciec chciał wracać. Znów tłumaczenie od początku i tak w kółko… Pojawiły się opiekunka z pielęgniarką, młode, ładne dziewczyny. Zajęły uwagę taty na tyle, że udało się odjechać.

– Synku, ja się tak okropnie czuję – mówiła Kamilowi ze łzami w oczach gdy wieczorem usiedli przy kuchennym stole. – Wiem, że to dla jego bezpieczeństwa, że nie ma innego wyjścia, że tylko na miesiąc, ale mimo wszystko mam moralnego kaca.

– Nie przesadzaj mamo – odpowiedział Kamil. – Dziadek i tak nic nie pamięta. Nawet jak jest w swoim domu to chce iść do siebie. Nie możemy mu w inny sposób zapewnić opieki pod nieobecność Tosi.

Zadzwonił telefon.

– Wiesz, mam cały czas wrażenie, że pozbyliśmy się ojca i gryzą mnie wyrzuty sumienia – odezwał się Marek.

– Ja mam takie same odczucia – westchnęła Kasia. – Ale to przecież tylko miesiąc. On jest jakby na wakacjach. Dzieciom też nie zawsze podoba się wyjazd na kolonie, ale nie ma rady – tu powtórzyła argumenty Kamila.

Marek wyraźnie potrzebował wsparcia siostry.

– Pojadę do niego pojutrze w ciągu dnia i sprawdzę jak ich tam traktują.

Kasia z Mikołajem pojechali do taty w niedzielę. Przez cały tydzień panowały prawie czterdziestostopniowe upały. W mieście ciężko się oddychało rozgrzanym powietrzem. A u taty było miło i świeżo.

– Witaj córciu – przywitał córkę, poznał ją. – Ale niespodzianka. Ja się wybierałem do domu a to wy przyjechaliście do mnie i muszę zostać.

– Cześć tato. Przywieźliśmy trochę rzeczy, żeby ci niczego nie brakowało.

Wyglądał dobrze, jak zresztą zawsze. Fizycznie trzymał się świetnie, nikt nie powiedziałby na pierwszy rzut oka, że ma zdrowotne problemy. Ożywił się na widok gości, z Mikołajem rozmawiał na swoje zawodowe tematy, wspominał pracę – ten rozdział życia dobrze pamiętał. Głos stawał się prawie normalny, jak przed chorobą, mówił sensownie, umykały mu jedynie nazwiska osób występujących w opowiadaniu, ale to przecież zdarza się nagminnie wszystkim. Przyjął do wiadomości, że jest w sanatorium. Podobało mu się miejsce i obsługa. Stwierdził nawet, że kiedy on wyjedzie po skończonym turnusie, Marek mógłby z dziećmi przyjechać na jego miejsce.

Miesiąc szybko minął, Tosia wróciła z urlopu, Kasia z Markiem przywieźli tatę do domu. Niestety, było coraz gorzej. Podjęli decyzję o odwiezieniu taty do ośrodka. Tak było bezpieczniej. Mimo wszystko Kasia czuła się podle i nie mogła sobie znaleźć miejsca.

20.02.2018

  • Gość: [kasiapur] *.toya.net.pl Kropka w kropkę, słowo po słowie przechodziliśmy to samo tylko
    rodzinna zależność była inna, bo chodziło o mojego teścia.
    Aż dziwne że uczucia, myśli a więc i wypowiadane zdania są prawie
    identyczne. Ta powtarzalność aż zastanawia…
    U mnie takie piękne słońce.
    Życzę Ci słonecznych myśli Aniu i uściski 🙂
  • annazadroza Kasiu:-) Dzięki:) Tobie też duuużo słoneczka i na zewnątrz i w duszy:) U nas dziś było i pięknie świeciło.
    Może zbieżność myśli i odczuć przypomina, że ludzie mają ze sobą wiele wspólnego, tylko niektórzy się pogubili? Mnie przyszło po raz drugi zmierzyć się ze światem paranoi istniejącym w umyśle opanowanym przez okropne choróbsko. Widocznie nie odpracowałam lekcji do końca i tak musi być. Może mam się nauczyć cieszyć życiem pomimo wszystko? Serdeczności moc:)))
  • Gość: [kasiapur] *.toya.net.pl A ja mam Aniu wrażenie, że tu nie chodzi o nieodpracowaną lekcję, tylko
    pewni ludzie dźwigają więcej, bo inni tyle by nie ponieśli. Więc niektórzy
    muszą być takimi ,,siłaczami,, ponad własne siły i….są .
    serdeczności i dobrej nocki 🙂
  • kobietawbarwachjesieni I co tu powiedzieć. Ściskam Cię mocno.
  • annazadroza Kasiu:-) Podobno dostajemy tyle, ile jesteśmy w stanie udźwignąć. Chwilami w to wątpię, ale kiedy myślami cofnę się w przeszłość, widzę wyraźnie, że to prawda. Coś, co w teraźniejszości wydaje się niemożliwe, staje się z perspektywy czasu drobiazgiem. Może dlatego, że idziemy dalej. I tak jak w szkole – co na początku podstawówki było zmorą największą (dla mnie matematyka), w klasie maturalnej stawało się drobnostką.
    Dodam, że po maturze zeszyty do matmy zostały spalone, żeby więcej na nie nawet nie spojrzeć:) Uściski serdeczne:)))
  • annazadroza Maryniu:-) Ja Ciebie też, mooocno baaardzo:)))
Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasma życia, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *