Jeszcze nigdy Kasia nie była tak zła na Mikołaja. Właściwie nie zła, inaczej należałoby określić jej emocje. Przepełniały ją raczej pretensje do całego świata, żal, uczucie zawodu, strachu, a jednocześnie mnóstwo obaw wynikających z bardzo wielu przesłanek. Podsumowując orzekła, iż przyczyną wszystkich nagromadzonych w jednym czasie problemów jest brak samochodu, za co ewidentnie winiła męża. Właśnie w tym upatrywała początek wszystkich pozostałych niefortunnych zdarzeń. Przecież tyle razy przypominała o przeglądzie auta. Mikołaj jak zwykle – co stwierdziła z ponurą satysfakcją – zostawił to na ostatnią chwilę. Zgodnie z jej przewidywaniami w serwisie nie podbili dowodu rejestracyjnego ze względu na stan podwozia (bo cały „mechanizm ruchu” był wymieniony i sprawny) i przez to zostali bez własnego środka lokomocji na dwa tygodnie przed planowanym wyjazdem z wnuczką do Szczawnicy. Następnego kupić nie było za co, przecież kredyt hipoteczny zaciągnięty we frankach uniemożliwiał jakiekolwiek ruchy finansowe. Próba wzięcia samochodu w leasing też się nie powiodła, bo i przy tej formie sprawdzano zdolność kredytową, a tej nie mieli w ogóle.
Do ostatniej chwili Kasia miała nadzieję, że się uda. Nie udało się. Taka huśtawka trwała dwa tygodnie. Wcześniejsze dwa tygodnie upłynęły pod znakiem bardzo trudnych przeżyć związanych z chorobą. śmiercią i pożegnaniem zaprzyjaźnionej sąsiadki. Tego samego dnia trafiła do ich Domku sunia, o którą ciężką walkę stoczyła Kasia z ukochanym małżonkiem.
Zapadła decyzja podróżowania pociągiem do Krakowa, stamtąd autobusem do Szczawnicy. Bilety kupili na Dworcu Centralnym dostarczając suni przeżyć, albowiem z nimi owe bilety kupowała sprawdzając się w roli psa towarzyszącego. Kasia w głębi duszy złośliwie uważała, że Mikołaj specjalnie nie załatwił auta na wyjazd, ponieważ miał obawy przed tak daleką jazdą z dzieckiem i z sunią, która była dla niego wielką niewiadomą, przecież nigdy nie miał własnego psa i nie poznał tych wspaniałych istot „z bliska”. Stąd strach przed nieznanym. Tak uważała ta „gorsza” część Kasi i z mściwą satysfakcją przedstawiała swoje racje drugiej Kasi, która z kolei broniła Mikołaja dowodząc, że jest wspaniałym, kochającym dziadkiem, że sunię też polubił, że bardzo się przejął, kiedy zemdlała pod Biedronką z upału, że na pewno z czasem ją bardzo pokocha…
Kolejnym dostarczycielem przeżyć – w sensie negatywnym – była nieustannie praca, a raczej okoliczności wokół. Kasia już złożyła wymówienie. Odbyła rozmowę z naczelniczką, dyrektorką, dyrektorem, była w ZUSie i spytała panią w okienku czy na pewno dobrze wypełniła druk. Uzyskała informację, że będzie musiała jeszcze dostarczyć druk RP7 oraz świadectwo pracy już po jej zakończeniu. Następnie poszła na zwolnienie, bo okropnie bolał ją kręgosłup. Przedtem jeszcze wyniosła kwiatki do pokoju Mariolki i jej pokój stał się martwy. Już będąc w domu dowiedziała się, że Bibliotekę wykreślono z kart obiegowych pracowników odchodzących z firmy. JEJ BIBLIOTEKĘ!!! A więc Biblioteka umarła z Kasi odejściem…
Do tego wszystkiego dochodziły przeżycia związane z ogólną sytuacją na świecie, szczególnie teraz w Europie. Konkretnie z ruchami wojsk rosyjskich i ukraińskich. Przecież to przy naszej granicy! W wyobraźni uruchomiła się seria chyba genetycznie przekazanych wspomnień związanych z drugą wojną światową. Wszak przez całe dzieciństwo opowiadania o wydarzeniach z okresu wojny towarzyszyły jej bezustannie. Później sama lubiła „naciągać” rodziców na opowiadania. Teraz, gdy już było za późno, żałowała, że nie zapisywała tych wspomnień, wszelkie fakty – niestety – uleciały z pamięci. Na zawsze jednak wbił się w jej duszę nastrój owych czasów, ponury, pełen strachu i przerażenia, ze śmiercią mogącą się wyłonić zza każdego zakrętu, z bramy, z ponurego dźwięku lecącego bombowca. Taki dźwięk do dziś wprawiał ją w przerażenie kiedy go słyszała nad głową.
Tak więc ogromna ilość negatywnych przeżyć nagromadzonych w jednym czasie musiała znaleźć ujście w ciele (w co Kasia święcie wierzyła) i spowodowała zapalenie stawu biodrowego. Dołożyła sobie „przyjemności” jadąc rowerkiem przez Puławską do Kamila nakarmić koty (syn wyjechał z dziewczynami i Dżemikiem na krótki urlop) pokonując długą trasę po wielu latach niekorzystania z roweru. Ból był nie do wytrzymania. nie ustawał przy zmianie położenia ciała w żadnej pozycji.. Dostępne bez recepty środki przeciwzapalne i przeciwbólowe minimalnie tylko przytłumiały ból na chwilę gdy siedziała bez ruchu. W takim stanie musiała podróżować pociągiem.
Wszystko było nie tak jak miało być. W pierwotnym założeniu wyjazd samochodem planowali na sobotę. Tymczasem w sobotę Agnieszka z Klarcią dopiero wróciła znad jeziora. Dziecko z walizką można było przejąć dopiero wieczorem jednocześnie odwożąc sunię do Kamila, który ją przygarnął na ten czas, a Dżemik nie zgłaszał sprzeciwu.
Sunia okazała się naprawdę słodką, kochaną istotką, nie sprawiała żadnych kłopotów. Wciąż chyba bała się, że ją wyrzucą i znów nie będzie miała domu i swojego stada. Wyraźnie nie była suką dominującą. Z teściową Kasia nie zostawiłaby jej za żadne skarby świata. W trakcie półtorarocznego wspólnego mieszkania pod jednym dachem całkowicie zmieniła zdanie o starszej pani. W stosunku do kwiatków mogła sobie być nieodpowiedzialna, z tym się Kasia pogodziła. Trudno, zielsko zgnije albo uschnie to się go wyrzuci i z głowy. Przecież kiedy było sucho zapominała podlewać, za to po deszczu robiła to bardzo chętnie. No, nie zawsze, trzeba przyznać, ale często. Kasia sama sobie wmawiała, że się czepia… w końcu wiek ma swoje prawa… Żywej istoty jednak nie można narażać na to, że starsza pani otworzy drzwi na uliczkę i wypuści sunię, żeby sobie pobiegała jak kiedyś małą Klarcię. Na szczęście Kasia wtedy była w pobliżu i zdążyła zareagować. Pani Wacia otwierała drzwi nie bacząc na to, że sunia wyskoczy i popędzi przed siebie. Albo zapomniałaby ją nakarmić przez kilka dni podając potem jednorazowo tygodniową porcję. O wodzie też zapomniałaby. Na pewno. Kasia była przekonana o kompletnym braku odpowiedzialności teściowej.
Dotarcie do Szczawnicy było dla Kasi jednym wielkim koszmarem. Każdy krok powodował niewysłowiony ból. Kuśtykała na ugiętej nodze nie mogąc nadążyć za Mikołajem objuczonym z konieczności podwójnym bagażem. Na dodatek przyszło im jechać nowoczesnym wagonem bez przedziałów, czego Kasia nie znosiła. W przedziale czuła się o wiele lepiej niż w wielkim wagonie, w którym bagaż należało zostawić przy wyjściu, a siedzenia są ustawione jak w tramwaju. Co z tego, że jest klimatyzacja? Oprócz kilku „normalnych” osób podróżowały zakonnice z grupą małych dzieci. Rozwrzeszczanych, rozkrzyczanych – jak to dzieci. W innych okolicznościach nie przeszkadzałoby to jej nic a nic. Teraz jednak rozbolała ją głowa od tego całego hałasu i była jeszcze bardziej zła na męża.
W Krakowie na dworcu autobusowym od razu trafili na autobus rejsowy do Szczawnicy. Dobrze, że długo nie musieli czekać, jednak nie kupili biletów powrotnych do Warszawy i to był kolejny powód, dla którego Kasia czułą dyskomfort podczas całego urlopu. Klarcię – mimo bólu – trzymała na kolanach kiedy po pewnym czasie znalazło się miejsce siedzące.
Dotarli wreszcie do celu. Obolała ledwo dowlokła się do restauracji „Alt”, znajdującej się nieopodal dworca autobusowego, na skraju Parku Dolnego. Tam zjedli obiad po czym Mikołaj poszedł po taksówkę, którą dojechali na Osiedle. Długo trwało Kasine wdrapywanie się na górę. Nareszcie udało się pokonać schody i była na miejscu w swoim ukochanym mieszkanku.
Noc była koszmarna. Z bólu płakała przez większą część nocy, nie pomagało nic. Mikołaj chciał wzywać pogotowie, ale nie pozwoliła. Usnęła nad ranem i obudziła się mogąc już spokojnie wstać z łóżka. Najgorsze minęło. Owszem bolało, wiadomo, że będzie boleć kilka tygodni albo i dłużej, ale to nic w porównaniu z najostrzejszym stanem. Da się chodzić nawet bez podpierania się kijkiem.
Nie wychodziła z domu w poniedziałek, Mikołaj przyniósł z apteki plastry rozgrzewające, zrobił zakupy spożywcze, wyszedł z wnuczką na spacer. We wtorek Kasia już wyszła z domu i zaczęło się normalne, urlopowe życie. Pogoda była w kratkę, liczne deszcze i tak uniemożliwiły korzystanie z niektórych szlaków, nie żałowała więc niczego. Wystarczyło chodzenie po dobrze już znajomych uliczkach, odwiedzanie ulubionych zakątków. A jest gdzie przechadzać się w ukochanym miasteczku nawet podczas deszczu. Jak nie wspomnieć o najdłuższej w kraju promenadzie ciągnącej się po obu stronach Grajcarka wpadającego do Dunajca i dalej, aż do słowackiej Leśnicy? A Park Dolny i Górny? A droga do Czardy i do kapliczki na Sewerynówce? A wszystkie urokliwe przejścia między uliczkami, schodki wyrównujące różnice poziomów? A przepiękne widoki zmieniające się co kilka kroków? Kasia przecież pokochała to miasteczko od pierwszego wejrzenia i czuła się tu najlepiej. Jak u siebie. Zapachy, kolory, brzmienie mowy regionalnej przywodziły wspomnienia dzieciństwa i cudownych wakacji u rodzinki na wsi…
Współczuję Kasi, też by mnie coś wzięło.Zresztą sama wiem jak to jest być bez samochodu na zawsze już, jednak to fajna rzecz.Dobrze ze piesio został pod dobra opieką.Pisz dalej, pozdrawiam cieplutko.
Uleńko:-) Nie da się ukryć, że auto potrzebne jako środek lokomocji w różnych życiowych sytuacjach. Nie dla szpanu (jak u niektórych się zdarza), ale by móc się przemieszczać bez bólu, albo coś przewieźć na przykład, prawda?
Dobrego tygodnia Uleńko 🙂
Świetnie się czyta, samo życie, ale opowiedziane z sercem. Przypomniałam sobie Szczawnicę i trudy podróżowania, a ból kręgosłupa? Kto nie doświadczył, nie wyobrazi sobie nawet…
Jotuś:-) Niby się mówi, że jak po pięćdziesiątce (i dalej…) nic nie boli to już człek nie żyje, jednak wolałabym żyć w zdrowiu, szczęściu i radości bez bólu 😉 I to bez względu na ilość „siątek”, teraz – „na wolności” to dopiero jest apetyt na życie 🙂
Uściski!
Piękna, realna opowieść Anuśko i…. taka Twoja 🙂
ściskam Cię najserdeczniej…
Czekam na cd.
Polinko:-) Dzięki skarbie 🙂 Uściski 🙂
Tak , zawsze ciągnie cię do Szczawnicy. Pozdrawiam
Krysiu:-) Po prostu kocham to miasteczko i nieustannie zachwycam się okolicą 🙂 Serdeczności!