„Po co wróciłaś…” 36

Aldona siedziała w wąskiej kościelnej ławce. Przeżywając raz jeszcze pożegnanie z mężem przeniosła się w inny wymiar opuszczając rzeczywistość. Nie brała udziału w mszy obecna będąc jedynie ciałem. Ocknęła się dopiero wtedy, gdy Linka trąciła ją mocno w bok.

– Mamusiu wstań, przecież wszyscy stoją – szepnęła.

Przez chwilę nie mogła zrozumieć gdzie jest, zbyt daleką drogę musiała przebyć od tamtego czasu do dzisiaj, do miejsca, w którym się aktualnie znajdowała. Sergiusz widział jej nieobecne zamyślenie i łzy w oczach. Przez wrodzoną delikatność nie chciał siłą wtargnąć w stan ducha, w którym – jak czuł – jeszcze nie było dla niego miejsca. Może obdarzony intuicją wiedział jakimi drogami błądzą jej myśli?

Kiedy spojrzała na niego nieprzytomnie, uśmiechnął się czule i serdecznie. Wziął ją za rękę i tak stali. Głęboko westchnęła i pomału wracała do świata, w którym miała pozostać jeszcze przez wiele, wiele lat.

Stojący za nimi dwaj starsi panowie, zapewne z rodziny panny młodej, teatralnym szeptem dyskutowali na temat czy Karolina ma na głowie swoje własne, prawdziwe włosy, czy też jest to „peruga”, bo kto ma dzisiaj takie piękne włosy? Przed wojną, aaa, to co innego.

Linka bardzo polubiła Karolinę i rozzłościły ją uwagi staruszków. Obejrzała się do tyłu i wcale nie szeptem zwróciła uwagę.

– Nie mówi się peruga tylko peruka!

Ludzie spojrzeli w jej stronę, ksiądz prowadzący ceremonię, zresztą przyjaciel rodziny, uśmiechnął się pod nosem. Linka poczerwieniała jak piwonia, uklękła i schowała główkę najniżej jak mogła, żeby nikt jej nie widział.

Uroczystość dobiegła końca, tłum gości oblegał młodą parę przed kościołem zasypując życzeniami oraz kwiatami. Dziewczynki kręciły się wokół Karoliny i bardzo dumne z roli, odbierały bukiety kwiatów od panny młodej.

Wszystkie trzy same przypominały kwiatuszki. Uczesane, ubrane w sukienki w pastelowych kolorach, pantofelki – w niczym nie przypominały bandy koczkodanów wycierających spodniami kurze ze wszystkich kątów strychu, szperających w piwnicy w poszukiwaniu nie wiadomo czego, włażących na najwyższe drzewa w ogrodzie.

Chłopcy też tak jakoś inaczej na nie patrzyli, co oczywiście z miejsca zauważyły i stroiły minki dobrze wychowanych panienek. Wcale nie miały ochoty wracać do domu. Prosiły, żeby mogły choć na trochę pójść na wesele, na chwilę. Chłopcy robili pogardliwe miny i twierdzili, że wcale im na tym nie zależy, lecz Teresa od razu poznała, iż chętnie obejrzeliby sobie z bliska takie przedstawienie. Porozmawiała z kim trzeba i wkrótce panienki piszczały z radości, chłopcy oczywiście próbowali zachować obojętność. Wreszcie wszyscy wylądowali w „Kapitanie”. Oczywiście łącznie z Bożenką i Sebastianem, Karolina z matką nie puściły ich do domu.

Tłum gości wypełnił salę lokalu. Po przywitaniu młodej pary chlebem i solą oraz lampką szampana gości, wszyscy usadowili się na swoich miejscach. W krótkim czasie całe pomieszczenie wypełniło się gwarem rozmów i dźwiękami muzyki. Jak zwykle na początku takich spotkań, rodzina panny młodej urzędowała w jednym końcu sali, pana młodego w drugim. Stopniowo, w miarę zwiększającej się ilości alkoholu we krwi, towarzystwo zaczynało się przemieszczać aż się przemieszało i nastąpiło ogólne zbratanie.

Uszczęśliwione dziewczynki tańczyły na parkiecie, chłopcy za nic nie dali się tam wciągnąć. Stali z boku i obserwowali. Dopiero kiedy do tańca przyłączyli się „tubylcy”, czyli kilkoro dzieci z rodziny Beatki, a szczególnie dwaj chłopcy w wieku mnie więcej Maćkowym, najwyraźniej trenujący taniec towarzyski, wkroczyli do akcji. Czy mogli pozwolić aby „ich” dziewczyny z cielęcym zachwytem wpatrywały się w „obcych”? I jeszcze do tego się popisywały przed wszystkimi? Maciek musiał przyznać, że dobrze im to wychodziło. A on w ogóle   nie podejrzewał, nie przyszło mu do głowy, że potrafią tak dobrze tańczyć. Znał się trochę na rzeczy mając za sobą kurs tańca i wrodzone zdolności w tym kierunku. Poprosił jakąś dziewczynkę i zrobił to pierwszy raz z własnej i nieprzymuszonej woli. Teresa ten moment widziała i uświadomiła sobie, że jej „malutki” Maciuś, najmilsze kociątko, kruszynka, która jeszcze nie tak dawno nie chciała zejść jej z rąk domagając się noszenia całymi nocami – dorasta i zaczyna stawać się mężczyzną. Z rozczulenia łzy pokazały się w jej oczach. Zaniepokojony Jurand pochylił się nad żoną. Kiedy mu powiedziała w czym rzecz uśmiechnął się i machnął ręką bagatelizując sprawę. Teresa się naburmuszyła.

– Każdy facet to nic dobrego, nie ma serca i nie pojmie co czuje matka – stwierdziła i odwróciła się do niego plecami.

Dała się jednak udobruchać i po chwili śmiała się  obserwując syna, który porwał Linkę do tańca. Tańczył z nią pierwszy raz. Teresa z dumą przyznała, że prezentował się wspaniale. To samo pomyślała Aldona o swojej córeczce. Oczywiście wspaniale w swoim przedziale wiekowym.

Kubuś nie mógł dać się bratu wyprzedzić pod żadnym względem. Zrobił to samo co on i po chwili tańczył z Inką dumny z siebie jak paw. Marek stał pod filarkiem i naśmiewał się z jego poważnej miny. Ale kiedy Biedroneczka znalazła się koło niego, chwycił ją za rękę i ruszyli w tany razem.

Jurand ruchem głowy pokazał Sergiuszowi ten obrazek.

– Może kiedyś doczekamy się wspólnych wnuków? – uśmiechnął się szeroko wyobrażając sobie siebie w charakterze dziadka.

Rozbawiona Teresa patrzyła z zadowoleniem na przyjaciółkę i jej partnera. Stanowili idealnie dobraną parę, jedną nierozerwalną – zdawałoby się – całość, szczególnie gdy przytuleni krążyli po parkiecie prowadzeni wolną, romantyczną melodią. Tak samo zresztą wyglądali zajmując cały parkiet w szalonym rytmie rocka. Zgrani w każdym ruchu jakby trenowali razem kilka lat, przyciągnęli uwagę weselników i zostali nagrodzeni oklaskami.

Speszona Aldona ukryła twarz na piersi partnera i tańczyli dalej w rytmie, w który powiodła ich śliczna piosenka w stylu country. Teresa chłonęła w siebie ich widok.  Zawsze tak się działo, gdy zobaczyła coś lub kogoś pięknego. Cieszyła się radością przyjaciółki, obrazem dzieci tańczących zgodnie, oficjalnie, wyzwolonych na tę chwilę z młodzieńczej  nieśmiałości, zachowujących się wreszcie „jak ludzie”.

Myślała Teresa, że warto było zmusić synów do nauki tańca. Patrząc na nich nie żałowała czasu, pieniędzy ani wiecznych awantur towarzyszących każdemu wyjściu chłopców na zajęcia. Kłócili się bowiem bezustannie, że nie chcą się uczyć takich głupot i nigdy nie będą tańczyć z babami.

Coraz więcej par wchodziło na parkiet. Zrobiło się tłoczno. Wujek musiał już wracać do Tenczynka, więc dzieciaki – choć z wielkim żalem – zmuszone zostały do opuszczenia imprezy. Szczególnie dziewczynki były nieszczęśliwe z tego powodu, ale tylko do czasu, kiedy Kuba przypomniał o zaplanowanej wyprawie do tunelu.

Dzieci pojechały z wujkiem obiecując, że będą słuchać cioci, która ma w domku spędzić noc w charakterze opiekunki, zaraz grzecznie pójdą spać, nie będą rozrabiać i nic głupiego nie przyjdzie im do głowy.

Dorośli bawili się do rana. Było dużo śmiechu, opowiadań, dowcipów, tańców do upadłego. Karolina, Aldona i Teresa układały kilometrowej długości wierszyki dla uwiecznienia uroczystości. Pan młody promieniał szczęściem, panna młoda spokojną pewnością siebie. Jarek był bardzo wysoki i szczupły, Beatka, choć też wysoka, przy jego wzroście wydawała się malutka. Krążyli oboje wśród gości przysiadając się co chwilę do innej grupki czyniąc honory gospodarzy. Karolina kręciła się między nimi, wszędzie jej było pełno.

Teresę olśniła myśl, że razem z Wiktorem, bratem Piotra, wyglądaliby niezwykle efektownie.

– A fe, ty stara babo, swatałabyś wszystkich wokół a potem będą cię za to gonić po ulicach – powiedziała sama do siebie po cichu i głośno się zaśmiała.

– Z czego się śmiejesz tym razem? – spytał Jurand.

– Przyszło mi do głowy, że Karolina i Wiktor pasowaliby do siebie.

– I to cię tak rozśmieszyło?

– Nie, świadomość, że jestem już potwornie starą babą, skoro pociąga mnie swatanie młodych.

– No cóż, potwornie stara babo, starsza o lata świetlne od swatanej młodej, czy pozwolisz porwać się do walca? Zaczęli grać. Nie wiem czy  zauważyłaś ten fakt zajęta arcypoważnymi myślami na temat przyszłości świata. A ja mam ochotę zatańczyć z własną żoną. Swoją drogą  Wiktor to dobry chłopak, w niczym nie przypomina twojego byłego małżonka.

– Mojego byłego ukochanego małżonka – poprawiła.

– Właśnie to miałem na myśli, dokładnie to. Jakże bym śmiał inaczej?

– No to dobrze, że wiesz na jakim świecie żyjesz. W takim razie mogę z tobą zatańczyć – łaskawie skinęła głową i chwyciwszy za rękę pociągnęła w stronę parkietu.

Na szczęście dla niej, bo uwielbiała tańczyć mając wokół siebie dużo przestrzeni, większość gości zajęła się pochłanianiem gorących frytek z mnóstwem sałatek i kilkoma rodzajami mięsa. Mieli parkiet prawie cały tylko dla siebie i mogli w rytmie walca odpłynąć.

10.10.2017

  • Gość: [L.C.] *.play-internet.pl Całkiem nieźle.
  • annazadroza L.C.:-) Jakże niespodziewanie czasem przychodzą do nas wspomnienia przeszłych wydarzeń, prawda?
Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Po co wróciłaś Agato?, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *