W piątek przed południem gwałtownie został zakłócony spokój panujący zwykle w domku pod lasem i okolicy. Rozległ się klakson czerwonego malucha, szczekanie Tiny, krzyki chłopców, piski dziewczynek. Do tego dołączyły się radosne głosy witających się dorosłych. Stare drzewa nigdy w życiu nie widziały czegoś podobnego. Najpierw gniewnie zaszumiały oburzone, że ktoś śmie zachowywać się w ten sposób, nie szanując ich powagi i wieku. Potrząsały grubymi konarami, ciskały drobniutkimi gałązkami i pożółkłymi liśćmi w stronę hałaśliwej gromadki. Ale rzecz niesłychana – przyjrzawszy się jej z bliska poczęły się uspokajać, szumieć ciszej i spokojniej. Nawet pozwoliły słońcu wyjrzeć zza chmur by i ono przyjrzały się ludziom, którzy krzyczeli nie z gniewu i nienawiści, ale z wielkiej radości. To byli dziwni ludzie. A dlatego dziwni, że unosiły się nad nimi niewidzialne cząsteczki dobroci, serdeczności i miłości do całego świata. To dostrzegły stare drzewa pamiętające wydarzenia i ludzi sprzed wielu, wielu lat.
Najgłośniej wrzasnęła… Teresa na widok Tiny.
– O matko, jakie cudo! Skąd ją macie?
Sunia przerażona tumultem i krzykiem schroniła się pod paniną spódnicę. Może bała się, że ktoś zabierze ją od ludzi, których zdążyła pokochać całym serduszkiem ze wszystkich sił? A może zobaczyła siebie znów opuszczoną, głodną, cierpiącą, leżącą na ulicy w oczekiwaniu na śmierć?
Teresa kucnęła i przemawiała do szczenisi nie zwracając uwagi na nikogo i z nikim się nie witając. Tina ostrożnie wysunęła łebek zza kolan Aldony. Nie cofnęła się, kiedy „ciotka” pomaleńku zbliżyła rękę.
– Tinusiu, to jest ciocia Terenia – tłumaczyła Linka.
– I ona ma Maksa – dodała Inka.
– I jeszcze Miećkę – Monika czuła się w obowiązku przekazać kolejną informację.
Tina machnęła ogonkiem i zrobiła krok w kierunku Teresy obwąchując wyciągniętą w jej stronę rękę.
– Widzisz ciociu jaka ona mądra? – chwaliła Linka ulubienicę. – Wszystko zrozumiała.
– A dlaczego nie ma Maksa? – spytała Inka.
– A nie widzisz, że by się nie zmieścił? – pytaniem na pytanie odpowiedział Kuba i już był przy Tinie.
Suczka stała się głównym ośrodkiem zainteresowania. Zachwycano się nią i porównywano do Zbója, którego rzeczywiście przypominała.
– Jest przepiękna – stwierdzili zgodnie przyjezdni.
– Gdybyście ją zobaczyli wcześniej – pokręciła głową Aldona, – szkoda mówić, obraz nędzy i rozpaczy.
– W bardzo krótkim czasie nabrała takiego wyglądu? Zdumiewające.
– Też byś nabrał gdybyś jadł za czterech, pił najlepsze mleko od krowy a nie ze sklepu i gdyby cię szczotkowały trzy dziewczyny pięć razy dziennie – wyjaśnił Sergiusz.
– Nie wiem czy zniósłbym to ostatnie – zaśmiał się Jurand.
– Na łapce już nawet strupa nie ma, odpadł. Rana na szczęście nie była głęboka. Dzięki Karolinie tak prędko się zagoiła, Tina była osobistą pacjentką pani doktor.
– Bo ciocia Karolina nawet tutaj przyjeżdżała, żeby leczyć naszą Tinusię – tłumaczyła Biedroneczka.
– I teraz tylko czasem kuleje jak za dużo biega i się zmęczy – wyjaśniła Inka.
– Karolina kuleje? – zdziwił się Maciek.
– Głupi jesteś – skwitował Kuba. – Chyba jasne, że nie Karolina tylko Tina.
– Czep się tramwaju a nie mnie, dobrze? – spokojnie odpowiedział Maciek.
Marek tymczasem odnalazł kotki i tulił obydwie jednocześnie.
– Jak one urosły – dziwił się. – Dopiero były malutkie, mieściły się w dłoni taty.
– Przecież przez kilka dni tak nie urosły.
– No nie, ale tak w ogóle.
– Tak w ogóle to ty też niedawno byłeś malutki. A teraz co? – uśmiechnął się Jurand do synka.
– Ale nie byłem mniejszy od gąsienicy!
– A kto był mniejszy od gąsienicy? – zdumiała się Aldona.
Naburmuszony Kubuś odwrócił się plecami. Wciąż nie mógł znieść, kiedy ktoś się z niego śmiał. Trzeba jednak przyznać, że okresy obrażania się trwały coraz krócej i chłopiec powoli nabierał do siebie dystansu.
– Oglądaliśmy z tatą zdjęcia zrobione w Muzeum Wojska Polskiego gdy Maciuś miał trzy latka – wyjaśniła Teresa. – Na jednym mój synek stał obok czołgu. Tata powiedział: zobacz Maćku, jesteś tutaj mniejszy od gąsienicy. Kubuś wtedy zastygł w pół gestu i niezmiernie zdumiony wyjąkał: to Maciek był mniejszy od gąsienicy? W wyobraźni zobaczył brata wielkości komara.
Weszli do domu. Dzieciaki pognały na górę do Ukrytego Pokoju. Tina pierwszy raz odważyła się wejść na schody i wbiegła za nimi.
Teresa nie poznawała Aldony. Szczęście biło z całej postaci przyjaciółki, uśmiech nie schodził z twarzy, ruchy miała lekkie, zwinne, nie stąpała po ziemi ale płynęła tuż nad nią spowita falbanami spódnicy. Za każdym razem gdy zatrzymywała wzrok na Sergiuszu, spojrzenie stawało się ciepłe, przepełnione tak wielkim uczuciem, że Teresa poczuła pod powiekami łzy wzruszenia. Przyjrzała się też ukradkiem Sergiuszowi i ku swej radości zobaczyła dokładne odbicie uczuć Doniczki. Zrobiło jej się lekko na sercu, westchnęła głęboko i przytuliła się do męża. Jurand musnął wargami jej włosy.
– Chodź, zobaczymy co Doniczka nawyprawiała w ogrodzie. Sergiusz opowiada jakieś dziwne rzeczy – powiedział.
Nie posiadali się ze zdumienia oglądając rezultat „nawyprawiania” przyjaciółki.
– Doniczko, jesteś absolutnie genialna – oświadczyła Teresa. – Oczywiście zrobiłaś to, co ja powinnam była zrobić ale nie zdążyłam. Skąd wiedziałaś, że dokładnie tak miało wyglądać właśnie to miejsce?
– Przecież sama mówiłaś ze sto razy co musisz zrobić w ogrodzie i w którym miejscu. Nie pamiętasz? Cóż, starość nie radość… Skleroza też nie boli tylko się nachodzić trzeba…. A poza tym przecież wszyscy, jak mówiła panna Kornelia, należymy do ludzi, którzy znają Józefa.
– Jakiego Józefa? – zdziwił się Sergiusz. – Ja nie znam żadnego Józefa. Chyba, że wam chodzi o Ziutka? A co on ma z nami wspólnego akurat tutaj?
– Nie o Ziutka tylko o Józefa – śmiała się Aldona zagłuszana przez jeszcze głośniej śmiejącą się Teresę. – Jeśli go nie znasz, poznasz po wakacjach, moja w tym głowa. Zmuszę cię do przeczytania „Wymarzonego domu Ani”, albo będę ci czytała sama jako powieść w odcinkach.
– Poplotkujcie sobie dalej a ja pójdę się przebrać i obaj weźmiemy się za męskie prace – powiedział Jurand. – Ale najpierw muszę się napić kawy.
Po chwili wrócił w bawełnianej koszulce i wygodnych dżinsach, coś powiedział na ucho żonie, która odpowiedziała pełnym miłości spojrzeniem zatopionym w ukochanych szarych oczach i skinęła głową.
– Nie podsłuchiwać – rzucił żartobliwie w stronę Aldony i Sergiusza. – Ja powiedziałem mojej żonie coś na wasz temat, to prawda. A jeśli chcecie wiedzieć co, stańcie oboje przed lustrem, wtedy zobaczycie.
„Dziewczyny” poszły do kuchni. Miały tyle do omówienia! Zwykłe prozaiczne czynności w postaci przygotowania obiadu czy ogarnięcia kuchni po śniadaniu nie przeszkadzały w rozmowie. Teresa opowiadała co się zdarzyło na Ursynowie, ze szczególnym uwzględnieniem Imielina oraz Natolina, Aldona zaś zdawała relację z wydarzeń zachodzących w Tenczynku i okolicach mających miejsce podczas jej pobytu. Wyrzucały z siebie informacje przekrzykując się wzajemnie, żartując i wybuchając co chwilę śmiechem.
Panowie w tym czasie obejrzeli altankę i zaraz po obiedzie postanowili przystąpić jej wykańczania. Potem Jurand został zaprowadzony na strych w celu zaprezentowania mu niespodzianki: piętrowego łoża dla chłopaków. Teresę zwabił na górę głośno wyrażany zachwyt dla owego dzieła. Stwierdziła oczywiście, że jest to prawdziwe cudo, ale… jeszcze przydałaby się do kompletu szafka na pościel. Sergiusz potraktował rzecz poważnie i powiedział, że zrobi jeśli zdąży.
– Ależ nie, ja tylko żartowałam – tłumaczyła Teresa. – Nie rób, tak sobie palnęłam. Moi chłopcy zrobią to razem, kiedy czas im na to pozwoli.
– Wykluczone – odrzekł. – Przecież sam powinienem był o tym pomyśleć.
– Zostaw to, staruszku – Jurand klepnął przyjaciela w plecy. – Chcesz wszystko zrobić od razu, żebym potem ja umarł z nudów? Proszę, zlituj się nade mną i nie rób mi takiej krzywdy.
– Dziewczynki! – wołała z dołu Aldona. – Gdzie jest cały chleb? Coście z nim zrobiły?
Linka wystawiła głowę zza drzwi Ukrytego Pokoju.
– Tina zjadła.
– Jak to zjadła? Sama? Cały chleb? Od razu?
– Nie od razu tylko od wczorajszego popołudnia. Przecież był bardzo smaczny. Jadła go po kawałku z masłem aż zjadła. Sama jej dawałam. Chyba jej nie żałujesz chleba mamusiu, prawda?
– Nic dziwnego, że w takim krótkim czasie zmieniła się nie do poznania – zauważył Jurand.
– W takim razie musicie natychmiast iść do wsi po chleb, bo nie będzie co jeść na kolację. Tylko biegiem.
Głowa Linki zniknęła. Dało się słyszeć sześć głosów mówiących jednocześnie i po chwili zatrzęsły się schody ledwo wytrzymując zbieganie i zeskakiwanie sześciu par nóg.
– Idziemy wszyscy – oznajmił Maciek.
– Mamusiu, weź Tinę do siebie, żeby z nami nie szła – poprosiła Inka. – To dla niej za daleko, mogłaby się jej otworzyć rana.
– I po co ma ją znowu boleć? – rzuciła Monika pytanie i pobiegła nie czekając na odpowiedź.
– Przecież już nawet strupek odpadł… – zaczęła Aldona, ale już zniknęła cała gromadka, co do jednej sztuki, więc tylko machnęła ręką.
– Młodzież wyparowała, zostaliśmy tylko my, stare wapniaki – stwierdziła Teresa zabawiając Tinę. – Trafiła się wam najpiękniejsza sunia jaką ostatnio widziałam.
– Tereniu, wzięłaś ze sobą zdjęcia? – spytał Jurand.
– Oczywiście, już przynoszę – zerwała się i poszła do dużego pokoju.
– Jakie zdjęcia? – zaciekawiła się Aldona.
– Różne, głównie kolorowe i bardzo udane – droczyła się z przyjaciółką Teresa wróciwszy z plikiem fotografii.
– Pokaż, nie bądź małpa, strasznie jestem ciekawa – wyciągnęła rękę.
Teresa schowała zdjęcia za siebie.
– Właściwie, zupełnie nie wiem czy to ty jesteś czy nie. Tamta kobiecina ze zdjęcia jest starszą, smutną osobą w średnim wieku i nie przypomina smarkuli, którą widzę przed sobą. No, może jakieś podobieństwo na upartego można znaleźć, ale znikome…
– Zamorduję tę jędzę – Aldona ruszyła w stronę przyjaciółki potęgując wesołość obu panów.
Teresa stanęła za Sergiuszem i wspinając się na palce pod same oczy podsunęła mu zdjęcie Aldony.
– Sam zobacz czy nie mam racji.
– Czekaj, tak dokładnie zakryłaś mi oczy, że nic nie widzę. Daj, sam muszę się przyjrzeć… Faktycznie…słabe podobieństwo…A poważnie, jak to można uwiecznić nieuchwytną, zdawałoby się, chwilę, stan ducha, myśl zapisaną na twarzy.
Przypomniał sobie jak owego wieczoru zastygł bez ruchu w ciemności, przez przypadek podpatrując i podsłuchując Aldonę w chwili słabości. Oglądali zdjęcia ze śmiechem wyrywając je sobie z rąk, komentując, wspominając różne sytuacje z tego wesela nieprzewidzianego przez zaskoczonych państwa młodych. Na kilku widać było Aldonę tańczącą albo rozmawiającą z Sergiuszem.
– Słuchaj Doniczko – ze śmiertelną powagą zaczęła Teresa. – Z natury nie jestem zazdrosna, ale wszyscy niewtajemniczeni oglądający fotografie zdecydowanie stwierdzili, że to najładniejsza para na przyjęciu. Wypraszam sobie na przyszłość podobne numery. W końcu to było moje wesele!
– A ile masz zamiar jeszcze ich mieć, tych wesel, skoro sobie wypraszasz na przyszłość? – broniła się Aldona.
– Któż może wiedzieć co go jeszcze w życiu czeka, prawda kochanie? – odpowiedziała siadając obok męża. – Moglibyśmy wesele wyprawiać co roku, w rocznicę na przykład.
Czas płynął bardzo szybko. Ziemniaki się rozgotowały, filety czekały usmażone a dzieci ani widu ani słychu.
– Może podjadę do wsi? – zaproponował Jurand.
– Nie znajdziesz ich. Najpierw pobiegli polami, na skróty, potem gdzieś między domami przez wieś. Przecież nie zginą, nikt nie napadnie w biały dzień takiego stada wariatów – uspokajała Teresa.
Aldona przywołała Tinę i razem z Teresą wyszły przed dom. W pewnej chwili sunia zaczęła węszyć górnym wiatrem i szczeknęła, radośnie machając ogonem.
– Chyba idą – ucieszyły się obie matki.
„Stado wariatów” najpierw dało się słyszeć a widzieć – dopiero po jakimś czasie.
– Co wy sobie myślicie? – skoczyła w ich stronę Teresa. – Czy ja mam przez was ducha wyzionąć z nerwów? Gdzie byliście tak długo?
– Spokojnie Musiu, spokojnie – Kuba wyciągnął przed siebie obie ręce. – Nic się nie stało. Tylko dziewczyny…
– Co dziewczyny? Co dziewczyny? – tupnęła nogą Linka. – To Marek pierwszy zaczął skubać chleb.
– Właśnie! – Inka poparła siostrę. – Bo to było tak: skręcaliśmy już przy kościele gdy Marek ułamał kawałek piętki. Takiej pachnącej i chrupiącej w zębach. Każdemu ślinka ciekła i każdy rwał po kawałku.
– Kubusiu, a ty? – zaniepokoiła się matka.
– Coś ty, Musiu, ja nie jestem taki głupi. Kupiłem sobie ziemniaczane chipsy z papryką i śmiałem się z nich. Fajnie wyglądało jak kupa ludzi rzuciła się na jeden chleb.
– Całe szczęście, że jesteś taki mądry – odetchnęła z ulgą Teresa.
– A potem chleba zrobiło się bardzo mało, chociaż kupiliśmy największy – podjęła wątek Monika.
– Jak to mało? Przecież macie cały duży bochen!
– No bo, Musiu – Maciek postanowił sam udzielić wyjaśnień, – poszliśmy do cioci Marka, co mieszka niedaleko stawu. Chcieliśmy odkroić ten ogryziony chleb i powiedzieć, że w piekarni było tylko pół.
– O wy oszuści, chcieliście nas okłamać?
– Ale i tak by się nie udało, Musiu, bo jak dziewczyny ukroiły chleb, okazało się, że krzywo. No więc zaczęły równać i skroiły do końca. Jak wyraźnie widać, spóźnienie było nie tylko moją zasługą – oświadczył Marek.
Mówił do Teresy ”Musiu” i nikt obcy nie wpadłby na pomysł, że nie jest rodzonym bratem Kuby i Maćka. Można się nawet było doszukać zewnętrznego podobieństwa. Teresa żartowała, że skoro opiekun upodabnia się do swojego psa, dlaczego oni nie mieliby się upodobnić do siebie.
– Skąd więc macie chleb?
– Pożyczyłem od cioci pieniądze i wróciliśmy do piekarni.
– A tamten pokrojony zjedliśmy po drodze do końca – zakończyła Inka.
– Wiesz Doniczko, kiedyś, dawno, dawno temu zrobiłyśmy z Majką dokładnie to samo. Cóż, historia się powtarza i często sami popadamy w zdumienie widząc siebie we własnych dzieciach – powiedziała Teresa.
29.09.2017
- urszula97 Ooo,to Ty pisarką jesteś,świetne.Odnosnie pelargonii napisałam na blogu,pozdrawiam.
- annazadroza urszula97:) Spróbuję jakoś z tymi pelargoniami postąpić zgodnie z Twoją radą. Takie ładne mi się w tym roku trafiły, ze naprawdę szkoda byłoby tak całkiem je zmarnować. Dziękuję i pozdrawiam:)
- quba Bardzo piękna i ciekawa opowieść. Dziękuję. Pozdrawiam. Będę tu.
Quba - annazadroza Quba:) Witam i z serca zapraszam:) Dla relaksu i uśmiechu, chwili oderwania się od bieżących spraw. Pozdrawiam baaardzo serdecznie 🙂