Po co wróciłaś…” 31

Lekkie szturchanie zimnego, wilgotnego, czarnego psiego nosa a właściwie noska, obudziło Sergiusza. Otworzył oczy i zobaczył wpatrzone w siebie dwa błyszczące, jakby szklane, paciorki, wyraźnie czekające na jego reakcję. Wolno wyjął rękę spod koca. Przemawiając łagodnym głosem, delikatnym lecz stanowczym ruchem dotknął czarnego łebka. Sunia nie odskoczyła, nie bała się tej ręki. Może nocą przemyślała całe swoje dotychczasowe krótkie życie łącznie z tym, co zdarzyło się wczoraj? Może z kotkami, swoimi nowymi przyjaciółkami, podzieliła się owymi przemyśleniami i wysłuchała ich opinii? Może modliła się do psiego boga o ratunek? W każdym razie spojrzenie miała zupełnie inne, łapki nie drżały jak jeszcze wieczorem, stały zupełnie pewnie. Nawet ogonek, w miarę jak ręka pana przesuwała się po grzbiecie tam i z powrotem zaczął się rytmicznie poruszać w prawo i w lewo.

Aldona jeszcze spała. Na brzuchu, z podwiniętą lewą nogą, przykryta prawie na głowę, z włosami rozsypanymi w nieładzie na poduszce. Odgarnął jej grzywkę z czoła i pocałował po ojcowsku. Mruknęła coś nie otwierając oczu i poczęła przesuwać rękę po pościeli aż natrafiła na jego ramię. Teraz ręka wędrowała po nagim torsie, wreszcie chwyciła za szyję i przyciągnęła do siebie.

– Poczekaj kochanie, muszę wypuścić Tinę, zaraz do ciebie wrócę – powiedział mierzwiąc jeszcze bardziej splątane włosy.

Otworzył drzwi, ale sunia nie chciała sama wyjść za próg, musiał iść z nią. Nawet na krok nie dała mu odejść od siebie rozpaczliwie piszcząc. Nie było innej rady niż iść tam, dokąd prowadziła i poczekać. Poczekał i razem wrócili do domu. Zastali schowaną pościel, gotującą się na kuchence wodę na herbatę i Aldonę biorącą   w łazience prysznic.

– Już wychodzę – zawołała wesoło.

– No wiesz co? – mruknął zawiedziony. – Po co już wstałaś? Tak bym sobie jeszcze pospał…

– Tylko patrzeć jak dzieci zejdą na dół. I co zobaczą? Matkę wylegującą się w łóżku podczas gdy za oknem od dawna świeci słońce. Wstyd!

Stanęła na progu łazienki owinięta wielkim kolorowym ręcznikiem. Wilgotne włosy  poskręcały się i wokół głowy miała burzę niesfornych loczków, na ramionach zatrzymało się kilka kropelek wody. Podszedł do niej i cała utonęła w jego ramionach.

– Dzieci – szepnęła cichutko.

Wspięła się na palce, przylgnęła wargami do szorstkiego, jeszcze nie ogolonego policzka i… zaraz wypchnęła z łazienki zamykając za sobą drzwi. Rozległ się głośny tętent stada  potworów zbiegających po schodach i trzy „potwory” wpadły do kuchni.

Tina pierwszy raz głośno szczeknęła. Wystraszyła się własnego głosu i zamilkła. Chyba sobie jednak przypomniała, że już nie musi się bać, bo rozszczekała się na dobre i zamerdała ogonkiem. Zachwycone dziewczynki głaskały ją, poklepywały, podtykały pod nos smakołyki cichcem wyjęte z lodówki.

Aldona wyszła z łazienki drugimi drzwiami, przeszła sionką do drugiego pokoju i po chwili stanęła w drzwiach kuchni ubrana w turkusowe szorty, takież sandałki i białą bawełnianą bluzeczkę.

– Cześć łapserdaki – przywitała dzieci promiennym uśmiechem. – Jak się spało w nowym pokoju?

– Świetnie. Mamusiu, Tina jest już zdrowa – całując matkę na dzień dobry obwieściły Stokrotki wielką nowinę.

– I nawet szynkę też lubi – Monisia także się przytuliła do niej.

Aldona przytuliła wszystkie trzy dziewczynki, porozdzielała równo całusy, żeby żadna nie czuła się pokrzywdzona, klapsy – oczywiście żartobliwe – za szynkę, która sama wyszła z lodówki, też podzieliła sprawiedliwie.

– Czy i ja mogę się z tobą przywitać, Wiewióreczko? – Sergiusz udawał, że nie ma siły odciągnąć dziewczynek od matki.

– Jeśli ci się uda. Co ty robiłeś w nocy, żeś taki słaby? – zaśmiała się zaglądając mu w oczy.

– Zapomniałem, ale może wieczorem sobie przypomnę. Albo zaraz jak cię złapię…

– No to próbuj, łap mnie kocie bury – zaśpiewała i niespodziewanie zamknęła mu drzwi przed nosem.

– Ciocia, uciekaj przez okno – poradziła Monika przez dziurkę od klucza.. – My przytrzymamy tatusia.

– A kto przegra stawia lody – stwierdziła Linka.

– O tak, lody, lody, pyszne kolorowe lody – śpiewała Biedroneczka.

Rozpoczęła się szaleńcza zabawa, przepychanie, ucieczki, pogonie przeplatane piskami dziewczynek, krzykiem i śmiechem. Tina najpierw ukryła się pod stołem, potem chyba doszła do wniosku, że nic groźnego się nie dzieje, widocznie miała wrodzone poczucie humoru. Wyszła spod stołu i kuśtykała za tym swoim nowym, zwariowanym stadem poszczekując od czasu do czasu. Kotki szły za nią krok w krok jak Tygrysek za Zbójem.

Zabawa zakończyła się pochwyceniem uciekinierki – męska duma nie pozwoliła dać się przechytrzyć dziewczynom – oraz solennym przyrzeczeniem, że na lody pojadą do Krzeszowic. Tam w drewnianej budce niedaleko stacji benzynowej są lody najlepsze na calutkim świecie a wszystkie inne mogą się przy nich schować pod ziemię ze wstydu.

Rozpoczął się cudowny okres beztroski, swobody i szczęścia. Niezbyt często się taki zdarza w ludzkim życiu. A nawet jeśli – to dopiero po czasie zdajemy sobie sprawę, że był, lecz minął i w porę nie zauważyliśmy jego trwania. Zostaje żal, poczucie pustki i przemijania, świadomość braku możliwości zatrzymania czasu i powrotu do minionych zdarzeń.

Wszyscy mieszkańcy domku pod lasem korzystali z życia ile, jak i gdzie się dało. Pogoda dopisywała. Dziewczynki bawiły się najpierw tylko w ogrodzie, potem odważyły się wyjść za płot a wreszcie całe Skałki uznały za swoje. Biegały od Pudełkowej Skały do kapliczki, od ugorka Jurandowej prababci pod Styrek i z powrotem. Tinie zaokrągliły się boczki, sierść stawała się coraz ładniejsza, sunia rosła jak na drożdżach, niemal z godziny na godzinę, pochłaniając niewiarygodne ilości pożywienia jakby chciała się najeść na całe życie, na zapas, na wszelki wypadek, gdyby znów przyszedł okres głodu. Rana zagoiła się „jak na psie” i szczenisia uczestniczyła w zabawach dzieci. Nie wychodziła jednak za bramkę. Nie wchodziła również na strych, choć dziewczynki przywoływały ją wielokrotnie.  Kładła się pod schodkami i czekała na swoje dwunożne przyjaciółki, aż zbiegną na dół popychając się i chichocząc, by znów bawić się i korzystać z pięknej pogody. W swoich wypadach dotarły i do ludzkich siedzib za Zamkową Drogą, poznały kuzynki i kuzynów Juranda – a głównie ich dzieci, oraz ciocie i wujków. Od tej chwili rojno i gwarno zrobiło się na Skałkach, młodzież spędzająca wakacje w Tenczynku chętnie przebywała w towarzystwie ładnych i wesołych dziewczynek. Tym bardziej, że nie zadzierały nosa i miały mnóstwo różnych pomysłów na zajmujące spędzanie czasu.

Aldona szła w stronę kapliczki. Wypatrywała drobnych dziecięcych figurek zwykle przemykających wśród nielicznych nie zwiezionych jeszcze „lalek” stojących na złotych ścierniskach, ścigających się po polnych drogach, skaczących  na jednej nodze przez miedze, albo palących ognisko na ugorku. Spod kapliczki roztaczał się przepiękny widok, zmieniający się w zależności od pogody i pory dnia. Aldona nieraz stała i stała zapatrzona, zapominając o bożym świecie. Wpatrywała się w konia ciągnącego pług i idącego za nim człowieka, który zarzucił sobie lejce na szyję, obiema rękami trzymał rączki pługa i tylko głosem kierował koniem. Jego wołanie docierało do kapliczki mimo odległości sprawiającej, że wydawał się wielkości ołowianego żołnierzyka.

Wiedziała już, że to nie „oranie” tylko „pokładanie” czyli mówiąc inaczej – przewracanie ścierniska do góry nogami. Coraz  więcej złotych pasów, pozostałych po zwiezionym i wymłóconym zbożu, zmieniało kolor na szary. Zauważyła, że „lalki” stojące jeszcze gdzieniegdzie, czy inaczej „mendle”, mają inny kształt niż widziała na Mazowszu. Przyjrzała im się z bliska ciekawa skąd różnica.

Małe snopeczki, wiązane krótkimi powrósełkami z tego samego, dopiero ci skoszonego zboża, ustawiano wokół jednego, luźno, aby dobrze schły owiewane wiatrem. Przed deszczem chroniła je czapa zrobiona z ogromnego snopa związanego grubym powrósłem i nasadzonego na wierzch tak, aby jego słoma dokładnie okrywała całą „lalkę”. Byle deszczyk nie przedostawał się do środka, krople spływały w dół po sztywnej, prostej słomie, ochraniając ukryte pod spodem kłosy.

O skuteczności takiej „czapy” przekonała się na własnej skórze, gdy nagle lunął deszcz. Niewiele myśląc schowała się pod mendel zadowolona, że nie moknie. Krople rozpryskiwały się po zderzeniu z ostro zakończoną owsianą słomą, po czym w postaci mgiełki odbywały drogę ku ziemi wsiąkając w nią. Nie przewidziała jednak, że rozpęta się burza. Nagła i gwałtowna. Pociemniałe niebo przeszywały błyskawice, grzmoty przybliżały się z każdą chwilą, wreszcie nad samą głową Aldony rozpętało się piekło. Wyglądało tak, jakby ze wszystkich czterech głównych i czterech pośrednich stron świata przybyły burze na walną bitwę w wojnie toczonej o panowanie nad światem. Potworny huk i oślepiający blask sprawiły, że Aldona wyskoczyła ze swego schronienia jak pocisk wyrzucony z katapulty. Kątem oka dostrzegła płonący mendel, ten, w który strzelił piorun. Gdyby trafił o dwa dalej…

Nie mogła sobie przypomnieć jak pokonała drogę do domu. Dziura w pamięci. Ze strachu. Na pewno mogła iść z wiatrem w zawody zakończone nie swoją porażką. Opamiętała się dopiero przed drzwiami, wciąż przestraszona,  przemoczona do suchej nitki, niezdolna do myślenia. Nie nacisnęła klamki lecz waliła pięściami w drzwi i padła na kolana zanim się otworzyły.

– Rany boskie, co ci się stało?

Schylił się, pomógł wstać i wejść do środka. Przywarła do niego całym ciałem mocząc mu ubranie, objęła za szyję i rozpłakała się.

– Mamusiu, co ci się stało? – cisnęły się do matki wystraszone bliźniaczki, które wraz z Moniką zdążyły do domu przed deszczem.

– Nic, zupełnie nic mi się na szczęście nie stało – uspokajała dzieci wycierając oczy. – Po prostu przeżyłam koszmar i puściły mi nerwy. Byłam nieprzytomna ze strachu i zmęczenia. Już mi przeszło. Posłuchajcie…

– Poczekaj, nie mów nic – zaprotestował Sergiusz. – Najpierw się przebierz w suche ubranie i weź gorący prysznic.

– Wcale mi nie jest zimno.

– Zaraz będzie. Już zaczynasz się trząść jak galareta i szczękać zębami – oświadczył stanowczo.

Posłuchała bez dalszego sprzeciwu. Weszła do łazienki, Linka przyniosła jej suche ubranie, Inka suszarkę do włosów. Niedługo potem siedziała na taborecie w kuchni, przed nią stała szklanka gorącej herbaty z rumem. Inka suszyła mamie włosy, ona zaś opowiadała co jej się przytrafiło.

– Pamiętajcie: nigdy w życiu, za żadne skarby świata nie chowajcie się przed burzą pod drzewa, kopy siana czy słomy. O mały włos nie przypłaciłam życiem własnej głupoty – zakończyła opowiadanie.

Sergiusz siedział bez ruchu wpatrzony w Aldonę. Uświadomił sobie jak mało brakowało, żeby jej więcej nie zobaczył. Nie siedziałaby między nimi z wijącymi się, wilgotnymi włosami, nie patrzyłaby na niego z miłością w oczach i nie wyciągała miękkim ruchem ręki w jego stronę.

– Sergiuszu – mówiła, – dlaczego masz taką przerażoną minę? Przecież wszystko się dobrze skończyło. Widocznie mam jeszcze dużo do zrobienia na tym świecie.

Wziął jej rękę w obie dłonie i, nie zwracając uwagi na obecność dzieci, powiedział głośno.

– Doniczko, bardzo cię kocham – i powtórzył jeszcze raz. – Tak, bardzo, bardzo cię kocham.

– Ja też – dodała Biedroneczka  tuląc się z drugiej strony.

– A myślisz, że my nie? – zgodnym chórem odezwały się bliźniaczki.

22.09.2017

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Po co wróciłaś Agato?, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *