„Widocznie tak miało być” – 31

Co jakiś czas Karolina przyjeżdżała do Centrum Zdrowia Dziecka w związku ze specjalizacją, zatrzymując się oczywiście na Ursynowie. Członkowie „mafii” ursynowskiej żartowali, że również jest członkiem, tylko oddelegowanym na południe w celu przygotowania gruntu pod filię. Wszak mafia powinna mieć odgałęzienia i rozpełzać się w różne strony. Karolina jest więc przedstawicielką krakowskiej części, zaś Jurand łącznikiem miedzy Małopolską i Mazowszem. Drugim miał być Michał, jako że zostali przecież formalnymi wspólnikami. Teraz właśnie „będąc młodą lekarką” i wracając z Międzylesia wysiadła z metra i udała się na bazarek po zakupy, żeby do kuzynostwa nie pójść z pustymi rękami. Wiedząc, że Teresa będzie dziś późno w domu, postanowiła odwdzięczyć się za gościnę przygotowując obiad dla całej rodziny. To nic, że trochę o innej porze zostanie podany niż kiedyś się jadało. Teraz obiad bardziej przypomina obiadokolację, ale takie czasy, życie wymaga zmian i dostosowania się do zaistniałych warunków. Poszła więc po zakupy i w sklepiku spożywczym natknęła się na Dorotę z Kajtusiem.

– No i co pan zrobił z tą pogodą – naskoczyła na właściciela Dorota.

– Pogoda jest taka jak moja mina – odpowiedział patrząc ponuro.

Kajtuś zaczął stroić swoje słynne miny tak pocieszne, że facet nie wytrzymał i uśmiechnął się całą gębą. W tym samym momencie słońce przedarło się przez zachmurzone niebo i promyczek wpadł do sklepu ślizgając się po różnokolorowych opakowaniach produktów spożywczych stojących na półce.

– O, widzi pan? – roześmiała się Dorota. – Ma pan być zawsze taki uśmiechnięty.

– Dobrze mu pani powiedziała, bardzo dobrze – wtrąciła żona.

– Bardzo dobrze – powtórzyła Kasia, która od kilku minut wybierała towar przysłuchując się wymianie zdań.

Kasia Zaremba mieszkała w tym samym bloku co Aldona. Miała dwóch synków w początkowych klasach  szkoły podstawowej. Łukasz był starszy, Kamil młodszy o trzy lata i uczyli się w innej placówce niż dzieci „mafijne”. Aktualnie Kasia przeżywała problemy osobiste związane z Jerzym, małżonkiem prawie już byłym, funkcjonowała na emocjonalnej huśtawce, na etapie godzenia się z nową sytuacją życiową.

– O, Kaśka, cześć – przywitała ją Dorota. – Dawno cię nie widziałam.

– Aaa, bo wiesz jak jest kiedy się człowiekowi życie wywraca do góry nogami. Nawet z Ciapkiem nie wychodzę o psiej godzinie tylko kiedy akurat się uda.

– Nie wiem o co w tym wszystkim chodzi, ale z naszym rocznikiem jest coś nie tak – stwierdziła Dorota. – Wszystkim nam życie się komplikuje nie do wytrzymania.

– Wiesz co? Masz rację, trafiłaś. Miałam kiedyś w ręku książkę zawierającą dziwne horoskopy z różnych stron świata. I tam jak byk stało napisane, że ludzie z naszego rocznika mają najtrudniejsze życie. Znaczy nie tylko z naszego, to się powtarza co kilka lat. Więcej szczegółów nie pamiętam, ale ten mi utkwił. I się sprawdza.

– Coś w tym może być – zastanowiła się Dorota, – bo to, co się wokół dzieje normalne nie jest. Muszę o tym powiedzieć Teresie.

– A co u niej? Nie wpadłam na nią odkąd się wyprowadziła.

– A u niej się ułożyło pozytywnie, jak w bajce.

– To się cieszę, pozdrów ją ode mnie.

– Dzięki, na pewno przekażę. Aha, powiedz mi dlaczego twój Ciapek zawsze chodzi na smyczy?

– Mój pies nie odróżnia dobra od zła i darzy wszystkich ludzi zaufaniem. Idiota po prostu. I dlatego musi chodzić na sznurku – odpowiedziała Kasia.

W odpowiedzi usłyszała parsknięcie śmiechem. Wszyscy usłyszeli i odwrócili się w kierunku jego źródła.

– Dzień dobry – grzecznie powiedziała uśmiechnięta Karolina.

– O, cześć, a ty tu skąd? – przywitała ją Dorota. – Samolot masz prywatny czy co? Wczoraj rozmawiałaś z Aldoną, myślałam, że od siebie.

– Akurat od Teresy.

– A wiesz co moje dziecko powiedziało? Dlaczego ciocia tak głośno rozmawia, nie może przez telefon?

– A, bo jakieś zakłócenia były jakby faktycznie  trzysta kilometrów nas dzieliło, nie dwie ulice i obie się darłyśmy – śmiała się „mafijna” delegatka. – Cudne są te dzieciaki.

– O tak, z nimi nigdy nic nie wiadomo, nie wiesz czego się spodziewać za chwilę – wtrąciła Kasia.

– Wy się chyba jeszcze nie znacie – zreflektowała się Dorota. – No to się poznajcie. Kasia jest sąsiadką z Aldony bloku.

– Cześć, jestem Karolina, kuzynka Teresy, nie, Juranda. A właściwie to przecież wszystko jedno – wyciągnęła rękę. – Oj, ja tak mówię, jakby było oczywistością, że się tutaj wszyscy znają.

– Bo tak jest – odpowiedziała Kasia. – Tutaj znają się wszyscy fajni ludzie. No i psiarze.

– Chyba jasne – z lekkim niesmakiem spojrzała Dorota. – Przecież to podzbiór.

– Co?

– Psiarze wchodzą w skład zbioru fajnych ludzi, jasne przecież.

– Fakt. Nie każdy może być psiarzem, na przykład z powodu pracy albo alergii – w Karolinie odezwała się lekarka. – Ale może być fajny. Zaś psiarzem nie jest snob trzymający psa nie z miłości, ale z innych powodów, prawda?

– W sumie… tak – zastanowiła się Kasia.

– A jak ja mam trzy psy, żeby pilnowały obejścia, wszystkie je lubię i dbam o nie, to co? – włączyła się żona właściciela. – Dostają dobre żarcie, mają zabawki i gryzaki do gryzienia, w dzień siedzą w dużym kojcu z budami, bo ludzi dużo i otwarta brama, ale na noc wszystko zamykam i je wypuszczam. Zawsze przychodzą, żeby je wygłaskać, poprzytulać i jeszcze je szczotkuję, żeby ładnie wyglądały. No to jak? Snobką chyba nie jestem?

– Na pewno nie – bez zastanowienia odpowiedziały chórem klientki i roześmiały się też jednocześnie.

– Żona je kocha i traktuje jak dzieci – dodał właściciel spoglądając ciepło na swoją połowicę. – Ja też je lubię, chociaż może wstyd przyznać.

– Jaki wstyd? To powód do dumy – ucieszyła się Kasia. – Ze względu na to o czym się teraz dowiedziałam oświadczam uroczyście, że zakupy będę robiła zawsze w państwa sklepie. Gdzie indziej to tylko w razie wyższej konieczności.

– Ja też – skinęła głową Dorota.

– To i ja się przyłączę, tylko rzadziej, bo jestem przyjezdna  – oświadczyła Karolina. – Ale jak przyjadę, to za każdym razem zajrzę.

Dorota z Kasią wyszły, Karolina zrobiła zakupy i zapakowała wszystko w ogromną torbę, również do kupienia w sklepie. Przy okazji wspomniała, jak – w sumie nie tak bardzo dawno – nie można było niczego kupić bez przyniesienia własnego opakowania. Na przykład torebki po cukrze i mące wykorzystywało się idąc do sklepu kupić jajka. Siatkę albo torbę też należało mieć swoją, bo jak inaczej dałoby się zabrać ze sobą kupione rzeczy? Dobrze, że zmieniło się na korzyść dla klienta. Wygodniej jest, dziś zabiegane kobiety nie muszą się martwić, że zapomniały zabrać z domu torbę na zakupy.

Wpadłszy na pomysł ulżenia kuzynce w kwestii obiadu dla rodziny, błyskawicznie ułożyła plan i zdecydowała, że przygotuje danie szybkie, łatwe i sycące. W tym celu nabyła gotowy barszcz czerwony w kartonie oraz paszteciki firmowe ręcznie robione przez mamę właściciela sklepu,  zachwalane jako bardzo smaczne. Spróbowała na miejscu, do czego niemal siłą została przymuszona i musiała przyznać, że ani źdźbła nieprawdy w słowach właścicieli nie było. Nabyła więc ilość zdolną zaspokoić apetyty licznej rodziny Zacharskich. Ponieważ nie była pewna czy Teresa ma w domu odpowiednio dużą porcję makaronu, kupiła również i ten produkt, do tego przecier pomidorowy, czosnek i cebulę. Aha, wróciła się jeszcze po żółty ser. Przyprawy Teresa z pewnością ma w domu w ilościach potrzebnych do nadania smaku potrawie.

Sos zrobił się „sam” w szybkim tempie, Karolina musiała jedynie drobniutko pokroić cebulkę oraz czosnek i podsmażyć na oleju. Dorzuciła kilka przejrzałych pomidorów, których rodzina nie zdążyła spożyć dopóki były świeże i jędrne, pokroiwszy je uprzednio w kostkę. Następnie dołożyła przecier pomidorowy, sól, pieprz, paprykę i dużo ziół prowansalskich.  Ponieważ sos wydawał się zbyt gęsty, dolała trochę soku pomidorowego do uzyskania pożądanej konsystencji. Ostatecznie doprawiona wersja przypadła do gustu najpierw Maćkowi, który wpadł do kuchni znęcony apetycznym zapachem.

– Ciocia, co tak ładnie pachnie? Daj spróbować.

– Już, już, odcedzam makaron, zaraz ci nałożę.

Maciek zdążył zanurzyć łyżkę w garnku i zlizywał nabrany sos.

– Pyyycha, naprawdę. Ciocia, ty jesteś tymczasowa kucharka? Daj mi dużo, bo głodny jestem jak wilk.

– Poczekaj, oddaj talerz – śmiała się „tymczasowa kucharka”. –  Jeszcze utartym żółtym serem trzeba posypać i świeżą, zieloną bazylią. O tak, teraz już możesz brać. Smacznego Maciusiu – z przyjemnością patrzyła jak jedzenie błyskawicznie znika z talerza.

Niedługo potem wrócili Kuba z Markiem.

– Ciocia, a ugotowałaś mój makaron? – zapytał z niepokojem głodny Kubuś.

– Oczywiście, przecież nie mogłam o tobie zapomnieć – potarmosiła ciemne włosy chłopca.

Obaj rzucili się na jedzenie pochłaniając natychmiast swoje porcje. Kuba jadł makaron bezglutenowy, który już czasem udawało się kupić w specjalistycznym sklepie.

– Ciocia, ty super gotujesz – z uznaniem powiedział Marek odstawiwszy pusty talerz. – No najadłem się, teraz muszę odpocząć.

– Jak prawdziwy góral – zaśmiała się Karolina mile połechtana pochwałami chłopców.

– Jak to?

– Bo góral musi pomodlić się, pospać, pojeść i odpocząć

– Źle mówisz – dał się słyszeć głos Juranda, który w międzyczasie wszedł do domu i przysłuchiwał się wymianie zdań. – Powinnaś powiedzieć: łotpocońć.

– Od razu lepiej, jak w prawdziwych górach – zaśmiał się Maciek.

Najpóźniej przyszła Teresa i również nie mogła się nachwalić dania kuzynki.

– Wiesz Karolcia, nic tak dobrze nie smakuje kiedy człowiek jest zmęczony jak to, czego nie musi sam robić i na dodatek ma pod nos podstawione.

– Czyżbyś chciała przez to powiedzieć, że gdybyś zmęczona nie była, to nie smakowałby ci mój obiad? – zapytała Karolina z groźną miną.

– Ależ nie… – zaczęła się tłumaczyć Teresa, została jednak zagłuszona przez wszystkich swoich mężczyzn równocześnie wyrażających sprzeciw wobec jej słów.

– No co ty mówisz, Musiu! To było pyszne! A mogłaby ciocia zawsze to zrobić jak przyjedzie? Ciocia, a kiedy u nas znowu będziesz?

– O matko kochana, w co wy mnie wszyscy wrabiacie – wreszcie wydobyła z siebie słyszalny głos „podpadnięta” pani domu. – Karolinko, jesteś wielka…

– Ja jestem nawet większa niż wielka – śmiała się „tymczasowa kucharka”. – Rzuciliście się na makaron, a ja mam dla was jeszcze czerwony barszcz z pasztecikami.

– No to będzie odwrotnie – skomentował Jurand. – Tyle rzeczy jest postawionych na głowie, że zupa po drugim daniu wcale mnie nie zdziwi, smakować będzie tak samo.

– Ja już dziękuje, najadłem się – Marek się wycofał z kuchni, Kuba poszedł w jego ślady.

– A ja podziękuję jak zjem – oświadczył Maciek rozsiadłszy się wygodniej.

Deserem podanym na kolację, żeby już do końca wszystko było „na odwyrtkę”, zajęła się  osobiście gospodyni wyjąwszy po prostu lody z zamrażalnika. Każdy z domowników wyraził głośno aplauz, po czym zabrawszy swoją porcję udał się do siebie. „Tymczasowa kucharka” wraz z panią domu zostały same i mogły wreszcie spokojnie porozmawiać na ciekawiące je tematy.

Karolina opowiedziała o czymś, co zdarzyło się po ślubie jej brata. Uroczystość miała miejsce w zeszłym roku podczas wakacji, a uczestniczyli w niej  Zacharscy całą rodziną oraz Aldona z Sergiuszem i dziewczynkami. Kaseta wideo ze ślubu i z wesela dotarła do części rodziny panny młodej mieszkającej w Stanach. Tam ją obejrzał Reniek, którego znała od szkolnych czasów.

– Mieszkał z mamą w sąsiednim bloku. Wiesz, że w małych miejscowościach praktycznie  wszyscy się znają albo są ze sobą spokrewnieni. Reniek potem się ożenił i wyjechał z żoną do Stanów. Teraz jest już kilka lat po rozwodzie. Tak się ułożyło…- zamyśliła się.

– Popatrz Karolcia, co to się z ludźmi dzieje. Gdzie nie spojrzysz, same problemy. Rozwody, kłótnie, rękoczyny. Z czego to wynika?

– Może dlatego, że kiedyś rozwodów nie było, męczyli się ludzie ze sobą aż do faktycznej śmierci jednej strony. Najczęściej była to kobieta, zmordowana rodzeniem dzieci i obsługiwaniem męża, pracą ponad siły w obejściu. Potem mąż brał sobie następną, młodszy model i historia się powtarzała.

– Przecież nie u wszystkich tak było – sprzeciwiła się Teresa, lecz zaraz westchnęła. – Ale u dużej części.

– Wiem co mówię, bo przecież jestem, jakby to określić, bliżej rdzenia, bliżej ziemi, sedna… No, jednym słowem dobrze pamiętam opowiadania dziadków i prababci jak było za ich młodości – stwierdziła Karolina.

– Właściwie masz rację. Teraz przynajmniej można uwolnić się od koszmaru, nie przeżywać tragedii. A w zamian za odwagę los może zesłać nagrodę – uśmiechnęła się Teresa ciepło. – Jak na przykład mnie w postaci Juranda i Mareczka. No dobrze, ale zmieniłam temat – zreflektowała się. – Co z tym Reńkiem? Mów dalej.

– Przyjechał.

– Przyjechał?

– Właściwie przyleciał – wyjaśniła Karolina. – Powiedział, że jak zobaczył mnie na tej kasecie to postanowił wrócić do kraju. I tak zrobił. Pomaga mi bardzo, nie dałabym sobie  rady sama z tą budową. Dzięki  niemu wszystko posunęło się do przodu i właściwie niedługo koniec.

– Fantastycznie, Karolinko, ogromnie się cieszę ze spełnienia twojego marzenia. Oczywiście pomyślałaś o własnym gabinecie.

– Pewnie, że tak. Przecież ci pokazywałam na planie. Ale słuchaj, pomyślałam, że Aldona mogłaby do mnie przyjechać na jakiś czas. Szkoła zaraz się skończy i dziewczynki będą miały wakacje. Przy okazji ją wykorzystam, żeby się źle nie czuła. Jest przecież po liceum plastycznym, ma niesamowite zdolności manualne i pomysłów mnóstwo. Wesprze mnie artystycznie, że tak powiem, przy urządzaniu domu.

– Też miałam taki plan, nawet obiecałam, że ją będę wyzyskiwać, lecz jakoś tak zeszło… Ale pomysł masz dobry, nawet bardzo.

cdn.

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Powieści, Widocznie tak miało być. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

6 odpowiedzi na „Widocznie tak miało być” – 31

  1. Urszula97 pisze:

    Super.Zaczyna się dziać. Bardzo fajna grupa.Anka ,odcinek znalazłam na bocznym pasku.Coś się porobiło na blogu.Do następnego c.d.n

    • anka pisze:

      Ula:-) Ale gdzie się porobiło? U mnie jest normalnie. Przynajmniej tak mi się wydaje, tak tu widzę. Ale dobrze, że znalazłaś. Buźka 🙂

  2. Renata pisze:

    Trafiłam tu przypadkiem i przeczytałam jednym tchem.
    Świetnie sie czytało- gratuluję:)

  3. anka pisze:

    Renata:-) Witam Cię z radością i cieszę się, że Ci się podobało 🙂 Przeczytałaś ten jeden rozdział czy więcej?

  4. Mysza w sieci pisze:

    To fakt, kiedyś było mniej rozwodów. Ale, choć jestem za rodziną całym sercem, uważam, że bez szacunku, miłości i bliskości trwanie w małżeństwie na siłę jest dla całej rodziny krzywdzące. Zwłaszcza że krzywda to nie tylko bicie, często to i psychiczne dręczenie. Rozwód jest czasem najlepszym i jedynym wyjściem.
    Kiedy następny odcinek? W obecnym czasie muszę czekać na zaśnięcie MK żeby móc swobodnie poczytać 🙂

  5. anka pisze:

    Myszko:-) Dobrze mówisz, mądra dziewczyna z Ciebie. Mówią, że po kwarantannie/ siedzeniu w domu/izolacji będzie bardzo dużo rozwodów oraz, że urodzi się dużo dzieci 😉
    To drugie brzmi optymistycznie 🙂
    Odcinek w niedzielę, żeby było świątecznie 😉
    Trzymajcie się zdrowo!

Skomentuj Renata Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *