„Widocznie tak miało być” – 29

Myśli o domu w Cięciwie  nie dawały Aldonie spokoju. Przypominały się – samorzutnie, absolutnie bez jej woli – różne pomysły, projekty oraz plany jakie snuli oboje z Sergiuszem w tej kwestii. Rozbudzona wyobraźnie nie pozwalała się z powrotem uśpić. Z pewnością wpływ na to miał stan Aldony, który spowodował zmianę jej stosunku do wielu spraw. Zaczęła podchodzić bardziej pragmatycznie, rozsądnie nie pozwalając rozbujać się emocjom ze względu na dobro dziecka. Poza tym odkąd trafiła na doktora Aleksandra czuła się dobrze, jakby posklejał w jedną całość jej różne rozbiegane części na poziomie fizycznym i mentalnym, naprawił i nadał nowszą, doskonalszą formę.

Było tak. Po wyjściu ze szpitala postanowiła zrobić ze sobą porządek, wziąć się za siebie – jak to się popularnie mówi. Musiała to uczynić, aby mieć siłę za dwoje, dla Stokrotek i nowego maleństwa, które bez zdrowej, silnej matki nie przetrwa w tym świecie. Nie przyszło jej nawet do głowy, że ktokolwiek poza nią mógłby decydować o czymkolwiek co dotyczyło malutkiej. Była przyzwyczajona, że Stokrotki są jej i tylko jej, i w tym przypadku również przyjęła taki sam punkt wyjścia. Poza tym – chciała powiedzieć Sergiuszowi o dziecku, przecież  chciała, ale on niczego nie chciał słuchać. Za skarby świata nie chciał słuchać, nie dał jej dojść do słowa. Jak nie to nie. Sama sobie poradzi. Miłość do mężczyzny musi ustąpić przed miłością matczyną. Tym bardziej, że… to jego dziecko… A on powiedział, że kocha, że chce być z nią, że nie zmienił zdania tylko czasu potrzebuje, żeby sprawy swoje załatwić. No to ma ten czas, niech sobie sprawy załatwia. Ale się dopiero zdziwi kiedy przyjdzie pora. Właśnie kiedy przyjdzie pora, nie wcześniej. Żeby nie było, że ona, Aldona, chce go szantażować czy wymóc coś na nim. Nie i nie, to nie dziewiętnasty wiek lecz koniec dwudziestego. Kobiety sobie świetnie radzą bez facetów. Mogą być szczęśliwymi singielkami.   Pewnie, że mogą i wiele jest… tylko… taka straszna tęsknota czasem ją ogarnia, tak bardzo chciałaby Sergiusza mieć obok siebie, czuć jego miłość i wsparcie… Ale nie będzie się nad sobą rozczulała, ma co innego na głowie. Musi się doprowadzić do stanu używalności i tak ma być.

Po pobycie w szpitalu dostała dwutygodniowe zwolnienie. Bardzo jej się przydało. Mogła spokojnie, bez pośpiechu zacząć organizować nową część swojego życia.

W bocznej części budynku kaplicy – na kościół proboszcz dopiero gromadził fundusze i nabożeństwa odbywały się w małej, sympatycznej kaplicy – znajdowała się przychodnia medycyny naturalnej. Aldona pamiętała, że między innymi przyjmuje tam lekarz irydolog. Nie żaden szarlatan lecz normalny lekarz, który oprócz medycyny akademickiej stosuje w leczeniu inne, alternatywne metody. Pomyślała, że pójdzie na wizytę i w ten sposób dowie się prawdy o stanie swojego organizmu bez konieczności ponownego przeprowadzania niemiłych badań w rodzaju EMG. Decyzję podjęła idąc na  bazarek z koszykiem wiklinowym na zakupy. Słaba jeszcze była po powrocie ze szpitala lecz postanowiła nie zwlekać. Zawróciła więc i udała się w kierunku kaplicy. Przynajmniej sprawdzi czy i kiedy się można zapisać. Doszła idąc noga za nogą, bała się. Niepotrzebnie. Okazało się, że akurat irydolog przyjmuje i akurat jest miejsce, bo ktoś zrezygnował. Weszła z marszu i  tak poznała doktora Aleksandra. Po raz pierwszy nie ona mówiła jak się czuje, lecz pan doktor o tym mówił nie pytając jej o zdanie. Umówiła się na kolejną wizytę. Przeszła serię zabiegów aurikuloterapii, akupunktury i po zakończeniu kuracji czuła się jak młoda bogini. I fizycznie i psychicznie. Jakby utracone siły powróciły na swoje miejsce jednocześnie świat wokół niej odwracając o sto osiemdziesiąt stopni. Wielokrotnie odwiedzała doktora Aleksandra w chwilach, kiedy czuła powracające zwątpienie i depresyjne myśli. Zdarzało się to coraz rzadziej. Równolegle z poprawą stanu zdrowia następowała poprawa wyglądu zewnętrznego w związku z czym wyglądała naprawdę dobrze.

Odpłynęły wspomnienia poszpitalne, a wróciły wspomnienia z ubiegłych wakacji. „Chodziła” za nią ta Cięciwa i chodziła, aż wreszcie postanowiła Aldona skorzystać z rady przyjaciółek i wziąć udział w spotkaniu z przyjacielem Dziadka. Zabrała ze sobą Tinę, bo przecież bez suni to byłby tylko zbyteczny „pusty przebieg”. Siedziałaby bidulka sama w domu, a tutaj przecież ma Maksa, z którym miło może spędzić czas podczas rozmów ludzi.

– Jaka ona jest piękna – zachwycił się Tiną pan Józef, czym od razu ujął Aldonę za serce i rozpoczęli rozmowę jak starzy znajomi.

Pan Józef był psiarzem z zamiłowania, jego ukochaną rasą były owczarki niemieckie, więc dlatego w Tinie zakochał się od pierwszego wejrzenia, jak ze śmiechem relacjonował żonie przez telefon. Od razu też podchwycił przedstawiony przez Dorotę pomysł malutkiej hodowli i fachowo podszedł do tematu.

– Przede wszystkim – powiedział na wstępie – suczka i szczenięta powinny mieć swoje stałe, bezpieczne miejsce, w którym nikt im nie będzie przeszkadzał. Szczeniaki potrzebują dużo przestrzeni. Wiadomo też, że trzeba się liczyć ze zniszczeniami w danym pomieszczeniu.

– Musisz wziąć pod uwagę potrzeby w rodzaju: karma, miski, obroże, legowiska, weterynarz.- wtrąciła Teresa.

– Suczka karmiąca musi mieć zapewnione odpowiednie pożywienie, spacery. Nie można jej i szczeniąt z oka spuścić – dodała Dorota.

– A co wy mnie już tak wrabiacie? – broniła się Aldona. – Pomysł taki był, owszem, ale rok temu. Wszystko się zmieniło, same wiecie. Ja też się zmieniłam i chyba nie chciałabym żadnej hodowli. Gdyby się ułożyło tak jak wy mi wciąż trujecie, to znaczy gdybym miała coś wspólnego z tym planowanym domem, to już nie wchodziłaby w grę żadna hodowla. Mało jest na świecie niechcianych psów, często skrzywdzonych przez podłych zwyrodnialców niegodnych miana człowieka? Spójrzcie w telewizor, nie ma dnia, żeby jakiś drań nie zrobił zwierzętom krzywdy. I ja miałabym się przyczyniać do wzrostu liczby nieszczęść na świecie? Nie przerywaj – spojrzała na Teresę, która chciała coś powiedzieć. – Wiem o co ci chodzi. A jaką masz gwarancję, że na przykład dzieci moich szczeniąt nie trafią ręce jakiegoś zwyrodniałego sadysty? Lepiej, żeby ich nie było. Wystarczy tych, co są. Wolałabym prowadzić dom tymczasowy, takie miejsce dla psów przygotowywanych do adopcji po różnych przejściach. Czytałam, że w państwach rozwiniętych takie są. My jeszcze jesteśmy w lesie, ale od czegoś przecież trzeba zacząć.

Wszyscy obecni spojrzeli po sobie ze zdziwieniem, a na Aldonę z podziwem.

– Jakoś to u ciebie szybko poszło od czasu przygarnięcia pierwszego kota – skomentowała Teresa.

– Doniczko, jesteś wielka – Dorota wstała z krzesła. – Z radością i dumą witam cię jako bratową.

– Wam chyba rozum do końca odjęło – mruknęła Aldona przyglądając się przyjaciółkom jakby jakieś nieboskie stworzenia zobaczyła. Nie zwracając uwagi na resztę obecnych powstrzymujących uśmiechy, skierowała palec w stronę Doroty. – A ty małpa jesteś wyjątkowa, żeby tak ze mnie kpić – niespodziewane łzy zalśniły jej w oczach.

– Doniczko, kochana – Dorota rozłożyła ramiona i przytuliła wyrywającą się przyjaciółkę. – Jak mogłaś nawet przez chwile pomyśleć, że kpię. Uspokój się. Prawdę mówię, nawet z ciotką wczoraj o tym rozmawiałyśmy…

– Wygadałaś się o malutkiej? – groźnie spojrzała Aldona.

– Nie, ale mało brakowało. Ciotka powinna się chyba dowiedzieć, że zostanie babcią. Nie uważasz?

– Nie, nie uważam. Przynajmniej jeszcze nie teraz. W swoim czasie.

Obecni w pokoju Dziadek i pan Józef przysłuchiwali się zdumieni wymianie zdań.

– Czy ja dobrze zrozumiałem? – spytał spoglądając na Dziadka. – Czy ja dobrze zrozumiałem Andrzejku, że zamiast psiarni będę musiał umieścić w projekcie pokój dziecinny?

– Na to wygląda, Józeczku, tylko nie do końca rozumiem co te dziewczyny plotą. Ale cóż, zrozumieć kobiety zawsze jest trudno.

– A kobiety przy nadziei to już zupełnie – palnęła Dorota..

– Zaraz, jak to kobiety? Jeszcze któraś poza Doniczką?

– Nie, nie, to już byłaby przesada – gwałtownie zaprotestowały pozostałe panie.

cdn.

 

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Powieści, Widocznie tak miało być. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

8 odpowiedzi na „Widocznie tak miało być” – 29

  1. Urszula97 pisze:

    Akcja się rozwija.Super że Aldona się wzięła za siebie. Czy oni się kiedyś zejdą? Widzę już ich wspólny dom ale najpierw niech się zejdą.

  2. Mysza w sieci pisze:

    Oj tam zaraz przesada, byłyby wspólne prenatalne tematy 😉 Kobiety zdecydowanie potrafią się wzajemnie zrozumieć.. Zwłaszcza, gdy są w podobnym stanie. Czekam na dalszy rozwój sytuacji :)) Miłego dnia Aniu!

  3. anka pisze:

    Myszko:-) Kobieta potrafi, to prawda, potrafi tyle, że facetom się to często w głowach nie mieści 😉 Ale oni z innej planety przecież 😉
    Dobrego tygodnia i zdrowego!

  4. jotka pisze:

    Chyba nie mogłabym hodowli żadnej prowadzić, bi nie oddałabym bez bólu serca tych maluchów…
    Tyle nowości w życiu jednej kobiety, no no!

    • anka pisze:

      Jotko:-) Ja tak samo nie oddałabym nikomu! Jaką miałabym pewność, że im ktoś nie zrobi krzywdy? Tyle jest nieszczęścia w schroniskach, tyle biednych psiaków błąka się po lasach albo umiera w męczarniach przywiązanych do drzewa przez nieludzi… Moja Szila też się błąkała, tylko – ona miała szczęście trafić na Mary, która wiele psich istnień uratowała, a przez nią do nas.
      Życie nowości przynosi i dostarcza ich aż za dużo 😉

  5. Bożena pisze:

    Kiedy to czytam, to na myśl przychodzi mi telenowela. Faktem jest, że często w myślach przerabiam książki na obrazy i czytając zastanawiam się, czy dałoby się książkę przerobić na scenariusz. Ale tu u Ciebie, te dialogi…, już widzę gotowe sceny 🙂

    • anka pisze:

      Bożenko:-) „Życie, życie jest nowelą, której nigdy nie masz dosyć…” – święte słowa, prawda?
      Dawno temu z siostrą – wieczorami, leżąc już w łóżkach, wymyślałyśmy scenariusze filmowe na podstawie powieści, które pochłaniałyśmy tonami 🙂 Obsadzałyśmy ulubionych aktorów międzynarodowych w rolach bohaterów powieści. Nie było internetu, telewizor w pokoju zwanym stołowym, a dzieci oglądały tylko wybrane programy. Było za to pole do wyobraźni, podświetlone akwarium, które dawało złudzenie rybek pływających po ścianach… Było, minęło, zostały piękne wspomnienia.
      Pozdrawiam 🙂

Skomentuj Bożena Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *