W niedzielny poranek Teresa Olszyńska-Zacharska zastukała do drzwi swego dawnego mieszkania. Aldona natychmiast otworzyła spodziewając się miłego gościa.
– Wyłączyłaś domofon? – spytała zdejmując buty i kurtkę. – Daj mi jakieś kapcie, nie lubię chodzić boso.
– Przecież nie kazałam ci ściągać butów. Nie, nie wyłączyłam, sam się zepsuł.
– Nie będę łaziła po chałupie w oblepionych błotem butach. Znowu się zepsuł?
– To wytrzyj, nie będą oblepione. Znowu.
– Głupia jesteś? Wyjrzyj przez okno. Deszcz ze śniegiem leci z nieba, wiatr go wpycha pod czapkę i za kołnierz. Ohyda! Ale z ciebie śpioch, pewnie dopiero wstałaś i dlatego nic na oczy nie widzisz. Gdybym się z tobą nie umówiła na pewno do południa gniłabyś w łóżku – gderała wesoło odpinając Maksowi smycz.
Maks przywitał się z ciotką Doniczką po cichutku, bez jednego szczeknięcia za to zawzięcie machając ogonem.
– Co zrobiłaś z psicą? – rozejrzała się Teresa.
– Bronek schodził z góry ze Zbójem i wziął ją ze sobą. Jestem mu ogromnie wdzięczna, że nie musiałam wychodzić w taką pogodę. Brr, nie znoszę zimy.
– Ty leniuchu, wstydziłabyś się tak wykorzystywać biednego Bronusia – zrzędziła dalej Teresa bez ceremonii pakując się do kuchni. – Ooo, a to co? Muszę szerzej otworzyć oczy, bo nie uwierzę. Czekaj, wyjmę z torby patrzałki.
Założyła okulary z uśmiechem przyglądając się dzbankowi świeżo zaparzonej kawy, odetchnęła głęboko napawając się aromatem i usiadła na taborecie w ulubionym kąciku między stołem a lodówką.
– Sama piekłaś ciasto? – spytała z niedowierzaniem. – Coś ci się stało? Doniczko, myślę, że nie zadałaś sobie tyle trudu specjalnie dla mnie.
– Ależ oczywiście, że nie, nie myśl sobie za wiele – uśmiechnęła się Aldona siadając przy stole. – Sergiusz miał wpaść wczoraj wieczorem na chwilę… ale widocznie nie mógł… Upiekłam ciasto… Zawiozłam po południu dziewczynki do teściów… dlatego ocalało, bo Stokrotki pożarłyby do tej pory wszystko, do ostatniej okruszyny.
Teresa uważnie przyjrzała się poszarzałej nagle, posmutniałej przyjaciółce, która gestem pełnym rezygnacji złożyła dłonie na kolanach i opuściła głowę. Ze zdziwieniem, żalem a następnie ze wzbierającą złością zauważyła, że jej piękne włosy są poprzetykane mnóstwem srebrnych nitek. Jeszcze niedawno nie było ani jednej! Jej, Teresie, los tego oszczędził. Wciągnęła powietrze głęboko w płuca.
– I bardzo dobrze, że nie mógł – zaczęła.- Jak ty wyglądasz? Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Chcesz jedynego brata mojej przyjaciółki wpędzić do grobu? Ma w domu własną czarownicę a ty chcesz jej robić konkurencję udając jeszcze większą jędzę niż ona?Baba jędza, straszydło, czupiradło! Pokazałabyś mu się z takimi włosami? Mało ma kłopotów, żebyś mu dokładała nowe?
– Dlaczego? – zdziwiła się jeszcze bardziej Aldona i tak już zdziwiona lawiną słów padających z ust przyjaciółki.
– Bo jak zobaczy taką starą babę z siwym łbem od razu pomyśli, że przez niego tak przedwcześnie zwiędłaś, że on jest przyczyną twojego nieszczęścia. A przecież nie musi teraz wiedzieć, że to prawda, mam rację? No i zemrze zanim zdąży doczekać lepszych czasów. Tego byś chyba nie chciała?
– Oczywiście, że nie.
– No! Dobrze, ze rozumiesz. Dlaczego tu tak cicho? – zastanowiła się Teresa. – Aha, bo dzieci i psicy nie ma – sama sobie odpowiedziała.
– Tina już jest – podniosła się Aldona ze stołeczka słysząc dochodzące z korytarza szczekanie, na które basem odszczeknął Maks.
W drzwiach stanął Bronek, do mieszkania wpadła Tina radośnie witając się z Maksem, za nią malutka Busia, miniaturowa jamniczka, piskliwym głosikiem oszczekująca olbrzyma. Zbój został za drzwiami spokojnie przyglądając się całemu szaleństwu.
– O, pani Zacharska – udał zdziwienie. – A pani tu skąd?
– O, pan Gawłowski – zrewanżowała się tym samym i parsknęła śmiechem. – Cześć Broneczku. Znowu masz Busię w domu?
– Wziąłem małą, bo mama nie czuje się zbyt dobrze i lepiej, żeby nie wychodziła w taką pogodę. Później odprowadzę ten dodatek do psa – uśmiechnął się szeroko patrząc na jamnisię. – A ty? Co tu robisz skoro świt? Budzika w domu nie masz, nie wiesz, która godzina? Porządni ludzie o tej porze w niedzielę śpią a nie budzą sąsiadów.
– Właśnie, że mam budzik, czerwony, od Magdy w prezencie zresztą. I to jego wina, że wstaję wcześnie. Nie znoszę żadnego przymusu. Sama się budzę i wstaję zanim zadzwoni. Robię to z własnej i nieprzymuszonej woli, Broneczku, a nie dlatego, że on mnie budzi – wytłumaczyła wywołując wesołość Bronka i gospodyni.
– A widziałaś mojego nowego poloneza? – spytał Bronek uśmiechając się z dumą.
– A widziałam twojego nowego poloneza, widziałam. Wspaniale się prezentuje.
– Chyba polonez powinno być, kogo, co… chyba… – nieśmiało zauważyła Aldona.
– Coś ty – obruszyła się Teresa, – przecież to członek rodziny, więc: kogo i już.
– Musiałem odsunąć siedzenie do tyłu. Nie mieszczę się – poskarżył się Bronek.
– Za duży jesteś, skarbie. Kup sobie jakiś reklamowany środek na spadek wagi…
– No wiesz, gdybyś mnie trochę lubiła, to byś powiedziała, że mam za krótki samochód – powiedział z żalem – Wystarczy, że mnie Danusia od miesiąca odchudza. Nie widzisz, że mnie już połowy nie ma?
– Nie widzę, pewnie masz za dużą kurtkę. Ale do lata zauważę, nie martw się – pocieszyła go Teresa.
– No to dobrze, poczekam. Cześć dziewczynki, idę na górę, jestem głodny. Zawsze jestem głodny gdy ktoś mówi o odchudzaniu – powiedział żałośnie. – Busia, idziemy! No już, szybko!
Zza regału wyszła Bibi i otarła się o nogi Maksa. Zwierzaki zajęły duży pokój, ich opiekunki wróciły do kuchni.
– Nie zapomnij pokazać mi swetrów, przecież po to przyszłam – Teresa nalała kawę do filiżanek.
– Zaraz ci pokażę. Magda miała genialny pomysł z kupieniem maszyny dziewiarskiej. Robi teraz istne cuda a robota pali jej się w rękach. To wyjątkowo zdolna dziewczyna.
– Nie musisz mi tego mówić. Magda jest niesamowita. A maszyna, jaka ona jest?
– Komputerowa. Cały czas teraz takie reklamują w radio. Przyznam ci się, że już chyba nigdy nie będę robiła na drutach.
– Czemu? Przecież lubisz – zdziwiła się Teresa.
– No to posłuchaj. Poszłam wieczorem z Tiną na spacer. Magda, wyobraź sobie, przez ten czas zrobiła spódnicę dla Justysi! W rękach dłubałabym ją przynajmniej przez tydzień. I co ty na to?
– Wiesz, ja też od dawna nie miałam drutów w rękach. Nie mam kiedy. Czy mogłam kiedykolwiek przypuszczać, że zajmę się organizowaniem firmy? Właściwie firemki, ale zachodu przy tym tyle samo co przy dużej firmie. Jak sobie przypomnę tę zahukaną gęś, którą byłam jeszcze w sumie niedawno, nie mogę uwierzyć, że to naprawdę ja.
– Skończyłaś powieść?
– Skończyłam i dlatego mogę odetchnąć, coś przeczytać, obejrzeć jakiś film, zrobić porządki w domu. Jak znowu zacznę pisać, umarł w butach. Niczego nie zrobię zanim nie skończę. Dlatego muszę ubrać moich chłopców w swetry. I to szybko, bo nowy pomysł już mi się tłucze po głowie.
– Chodź do pokoju – podniosła się z krzesła Aldona. – Nie będę ci tuzina swetrów rozkładała w kuchni.
– Ojejku, jakie ładne, śliczne – zachwyciła się Teresa. – Muszę wziąć dla taty, dla Juranda i dla tych trzech Budrysów rosnących bez opamiętania. Maciek znów nie wchodzi w buty a dopiero co były kupione.
– Jak ci się ten podoba? – Aldona podsunęła Teresie piękny sweter z mięciutkiej wełny.
– Bardzo. Też do sprzedania? Wzięłabym dla Juranda, będzie miał szare oczy. W granatowym będzie miał szaroniebieskie.
– Na granatowym miałabyś masę jasnych kocich i psich kudełków, nic więcej – zwróciła jej uwagę Aldona.
– Masz rację. Przecież wszystko muszę kupować pod tym kątem. Na szarym mniej widać.
Wybrała swetry dla całej rodziny, zapakowała w plastikowe torby i postawiła w przedpokoju. Aldona spakowała pozostałe, żeby wziąć do pracy. Może uda się sprzedać i w ten sposób pomóc sąsiadce.
– Taki sam wzięłam dla Sergiusza – powiedziała. – Chciałam dać mu na gwiazdkę. Mówił, że przyjedzie… ale nie przyjechał…
– I temat wraca niczym bumerang – pokiwała głową Teresa. – Wszystko się skomplikowało ale przecież nie może tak trwać wiecznie, życie w końcu polega na nieustannych przemianach. Nawet I Czing zwie się Księgą Przemian.
– Wiesz Tereniu, w żaden sposób nie mogę się pogodzić z myślą, że moje życie jest skończone i mogę jedynie poświęcić się wykonywaniu obowiązków. Co z tego, że usiłuję sobie spokojnie wytłumaczyć tę kwestię, kiedy cała moja istota broni się i nie chce przyjąć owego faktu do wiadomości.
– Doniczko, życie toczy się dalej. Jak powiedziałam przed chwilą, zmienia się bezustannie.
– Co tu się może zmienić? W każdym razie nie na lepsze. Dobrze, że chociaż mogę rozmawiać z nim przez telefon, czasem zobaczyć przez krótką chwilę. Od zakończenia wakacji byliśmy… naprawdę razem… tylko raz, a ja cały czas miałam wrażenie, że Agata stoi pod drzwiami, rozumiesz? Wciąż się boję.
– Czego się boisz?
– Wszystkich i wszystkiego. Dręczy mnie bezsensowne poczucie winy, jednocześnie mam świadomość, że nie potrafię bez niego żyć… bez Sergiusza, nie bez poczucia… Nie dam rady. Zgłupiałam chyba kompletnie. Mam wrażenie, że żyję dopóki on żyje. Rozmowa z nim napełnia mnie siłą na jakiś czas. Gdyby był szczęśliwy, myślę, że łatwiej byłoby mi wytrzymać. Ale…wiesz… on jest w okropnym stanie psychicznym, zaś ja nie mogę mu pomóc bo mi na to nie pozwala. Nie chce mówić o problemach, a przedtem opowiadał o wszystkim – wycierała łzy spływające po policzkach. – Przepraszam cię Tereniu, nie mogę o tym spokojnie mówić. Przecież przy dzieciakach nie będę chodziła po domu i wyła, muszę się jakoś trzymać. Wczoraj znów się umawiał i nie przyszedł.
Teresa podniosła się ze stołka, podeszła do przyjaciółki i objęła ją.
– Wypłacz się Doniczko, będzie ci lżej. Ale nie powinnaś mieć żadnego poczucia winy, absolutnie żadnego, pamiętaj. Ktoś powiedział, że „serce zawsze wystrychnie rozum na dudka”. Tak już jest na tym świecie. Żyjesz sobie spokojnie, nagle spotykasz kogoś i ni z gruszki ni z pietruszki zaczyna ci na nim zależeć bardziej niż na własnym życiu, staje się częścią ciebie i już nie możesz bez niego istnieć.
Aldona podniosła oczy na przyjaciółkę.
– Wiem, że mnie rozumiesz, przecież przeżyłaś podobną historię. Jednak różnica polega na tym, że Gośka nie byłą żoną Juranda, natomiast Agata jest nie tylko żoną Sergiusza ale i matką Biedroneczki. Po co ona wróciła? Mimo wszystko nie życzę jej niczego złego, chcę tylko widzieć, że Sergiusz jest szczęśliwy. Nikt mi nie może zabronić kochać go. Mogę go kochać dopóki nie wiążę z tą miłością żadnych roszczeń.
– Pewnie. Chcesz jeszcze kawy? – Teresa sięgnęła po dzbanek. – Nie można się zapamiętać w bólu czy nienawiści, pozwolić takim uczuciom sobą rządzić. Najgorszy jest pierwszy okres, to fakt. Szczególnie jak w moim i twoim przypadku gdy ten ktoś staje się racją istnienia, które bez niego traci sens. Takie jesteśmy i już. Nic się na to nie poradzi. Na szczęście ty już masz ten czas za sobą. Teraz trzeba spojrzeć na siebie z boku, oczami innej osoby. Każdy medal ma dwie strony i trzeba je dostrzec, pamiętaj. To wielka sztuka, szczególnie gdy w grę wchodzi własny przypadek. Myślisz, że nie rozmawiałam z Małgorzatą? Potrafiła przeanalizować swój stosunek do Juranda i do siebie. Zdała sobie sprawę, że nie uczucie nią kieruje ale strach przed samotnością, przed śmiesznością, którą, jak myślała, okryłaby się po rozstaniu z kolejnym mężczyzną. Dochodzi jeszcze uczucie niepełnej wartości z tego samego powodu. Rozważyła to wszystko i przemyślała.
– I wtedy spotkała Pawła – wtrąciła Aldona.
– Tak. Myślę, że to już ręka Opatrzności. Zupełnie nie wiem jak potoczyłyby się nasze losy gdyby on się nie pojawił.
– Sama ciągle powtarzasz, że nie ma przypadków lecz wszystko odbywa się we właściwym czasie i w najlepszy sposób. Tak samo by się potoczyły, może z lekkim opóźnieniem i większymi komplikacjami.
– Mówisz? To dlaczego nie myślisz tak o sobie? Czemu jesteś załamana i psychicznie wykończona?
– Pewnie dlatego, że zawsze łatwiej jest pomóc komuś niż sobie.
– To prawda. Aha, powiedziałaś jeszcze jedną ważną rzecz, a mianowicie, że nie życzysz Agacie niczego złego. To punkt dla ciebie. Duży punkt. Jestem przekonana, że los kiedyś każdemu przedstawi rachunek do wyrównania. A w ogóle wydaje mi się, że otrzymujemy to, co naprawdę chcemy. Najczęściej podświadomie, nie zdając sobie z tego sprawy. Myślimy, że chcemy czegoś innego niż nas spotyka, stąd frustracje, tragedie, nerwice, samobójstwa, niemożność odnalezienia swojego miejsca w świecie, w życiu.
– Mądrze mówisz, tylko dlaczego mój rozum tego nie przyjmuje do wiadomości? – wtrąciła Aldona żałosnym głosem. – Nie, rozum może i tak, tylko głupie emocje nie chcą się uspokoić.
– Na tym etapie pozostaje większość ludzi – ciągnęła Teresa. – Mało kto przechodzi przeobrażenie i jak gąsienica spowita kokonem po przejściu okresu pozornego spoczynku i bezruchu, w którym następuje całkowite przepoczwarzenie, ukazuje się światu jako piękny motyl. Zupełnie niepodobny do tego czym był przedtem. Mogę to porównanie odnieść do siebie…
– Czy aby nie wpadasz w samouwielbienie? – burknęła Aldona.
– W kwestii pięknego motyla? – uśmiechnęła się Teresa. – Doniczko droga moja, ja teraz wiem, że chciałam się rozstać z Piotrem, chciałam, żeby coś się stało, ale jednocześnie chciałam, żeby się „to” zrobiło „samo”, bez mojego udziału. Kiedy już podjęłam decyzję, szukałam kozła ofiarnego nie zdając sobie wtedy sprawy z wielu rzeczy.
– Z jakich na przykład?
– Właśnie z tego, że stało się dokładnie to, co chciałam osiągnąć. Czyli musiałam zacząć działać, bo przez całe życie pragnęłam pokonać własny bezwład, kompletny brak zdecydowania, strach przed odpowiedzialnością, którą zrzucałam najpierw na mamę nadopiekuńczą w stosunku do dzieci i podejmującą za nas decyzje, potem zaś na Piotra nie uświadamiając sobie tego. Weszłam w rolę ofiary.
– Pleciesz Tereniu, pleciesz kompletne bzdury – potrząsnęła głową Aldona.
– Nie, nie plotę. Nie ma takiego związku, droga przyjaciółko, w którym winna byłaby wyłącznie jedna strona. Jeśli zdarza się, to raczej rzadko. Mówię o normalnych związkach normalnych ludzi, nie o patologicznych układach zwichniętych psychicznie osobników i zboczeńców.
– W twoim przypadku wina była po jednej stronie, przecież oglądałam wszystko na bieżąco.
– Ale z zewnątrz. Zresztą wtedy byłam przekonana o swojej racji, o podziale świata grubą kreską na dwa kolory: czarny i biały bez możliwości innych kombinacji. Dopiero później zrozumiałam, że oboje jesteśmy odpowiedzialni. Na przykład gdybym była bardziej samodzielna, umiała przeciwstawić się matce, która od początku psy na Piotrze wieszała, gdybym zdecydowała się na wynajęcie mieszkania, gdybym wykrzesała z siebie odrobinę odwagi, tupnęła nogą i powiedziała co naprawdę myślę a nie chlipała po kątach i wiecznie zaślimaczona uspokajała raz jedną, raz drugą stronę, gdybym… gdybym jeszcze wiele innych rzeczy… Byłoby inaczej. Może by było. Przynajmniej mogłoby być. Kto wie? Ale na pewno gdybym trwała w złości i nienawiści nie byłabym szczęśliwa z Jurandem tak jak jestem, bo ta złość zeżarłaby mnie od środka. Może to nagroda za zwycięstwo nad sobą?
– Może. I dlatego twoja historia skończyła się niewiarygodnie szczęśliwie – podsumowała Aldona. – Podnosisz mnie na duchu, Tereniu. Jeszcze przez chwilę po twoim wyjściu będę miała jakąś niejasną nadzieję, ale potem znów otoczą mnie te przeklęte czarne chmury.
– To walcz z nimi, przepędź je i powiedz: a właśnie, że się nie dam, wytrzymam. A póki co pamiętaj jak ogromnie ważne jest czym wypełniamy życie na co dzień, jaką to ma wartość. Ktoś, nie wiem kto ale musiał być mądry, napisał a ja sobie przepisałam i postawiłam na biurku: „nie o to chodzi co daje ci świat ale co ty dajesz światu”. O rety, jak ja się zrobiłam strasznie uczona i przemądrzała. Powinnaś mnie pogonić.
– Za nic na świecie. Możesz się tak mądrzyć jeszcze długo, długo, bo teraz mi jakby lżej na duszy się zrobiło – uśmiechnęła się blado Aldona.
– No nie, przesadzam. Wygłaszam same złote myśli, wypowiadam się jakbym była mądrzejsza od całej reszty świata. Fe, co za brak skromności i samokrytycyzmu – spojrzała przyjaciółce w oczy. – No, Doniczko, uszy do góry. Nie wiadomo co jeszcze los szykuje ci w darze.
– Tereniu, bardzo się cieszę, że do mnie przyszłaś, jakieś prostsze wszystko mi się wydaje przy tobie… przez chwile chociaż. Dziękuję cioteczko – serdecznie uścisnęła Teresę, która nieoczekiwanie parsknęła śmiechem.
– Coś powiedziałam nie tak? – zmieszała się Aldona.
– Nie, tylko sobie przypomniałam minę pewnej kobiety, kiedy usłyszała jak my wszystkie do siebie per „cioteczko” mówiłyśmy. Teatralnym szeptem spytała potem swoją towarzyszkę, czy my do jakiejś sekty należymy.
Aldona też parsknęła, poczuła się rozluźniona i rozweselona.
– Sekta to raczej nie jest, ale „mafia” na pewno. Nawet poważny pan Grzegorz Iwicki tak nas nazywa.
– Tak, nawet mój dostojny szwagier nie miał nic przeciw temu, aby zostać członkiem „mafii” naszej ursynowskiej – śmiała się. – Najważniejsze, że przestałaś robić z siebie fontannę. Takie już widać nasze przeznaczenie, Doniczko kochana, i twoje i moje, że wiodącym przez życie uczuciem w naszym przypadku jest miłość. Jednym przeznaczono sławę, innym bogactwo a nam właśnie emocjonalne podejście do świata. Ludzie często nie przywiązują wagi do tej strony życia, lekceważą ją i potem mają kłopoty, cierpią na przykład na reumatyzm. Czy pomyślałabyś, że przyczyną tej choroby może być brak miłości? Nie? Muszę ci podrzucić kilka książek do przeczytania.
– Przecież w sumie wszystko jest całkiem proste.
– Co? Reumatyzm?
– Nie, nie żartuj z poważnych spraw – spojrzała Aldona zamyślonym spojrzeniem przed siebie. – Jeśli masz chęć rzucić wszystko by być z tym jednym człowiekiem, to jest właśnie to. Jeśli możesz znieść ból, cierpienie, niewygody różne różniste dla jego dobra, jeśli darujesz mu błędy, żeby zobaczyć uśmiech na twarzy to też jest właśnie to.
– Wiesz, kiedyś napisałam Jurandowi:
Moim przeznaczeniem jest Miłość.
Moją miłością jesteś Ty.
A więc Ty jesteś moim Przeznaczeniem.
– Ładnie. To jest dobre podsumowanie naszej dzisiejszej rozmowy, Tereniu.
– O rany, jak ja już własne bzdury cytuję to jest ze mną bardzo źle. Aż mnie zemdliło od tych miłości, słodkości, tkliwości i zaraz zacznę ryczeć z rozczulenia. Brr, dobrze, że nikt więcej tego nie słyszał. A wy cicho – wskazała ręką zwierzaki. – Nie zdradźcie nikomu, że obie ciotki łkały jak sentymentalne pensjonarki i plotły banialuki, dobrze? Zobacz Doniczko jak szybko czas pędzi. Nie znoszę niedzielnego popołudnia. Zawsze jest smutne, niesie ze sobą żal przemijania.
Tina i Maks rzuciły się radośnie w stronę drzwi przez które wpadły roześmiane dziewczynki, każda z reklamówką wypełnioną prezentami od dziadków.
– Masz już swoje Stokrotki. Zajmij się nimi i spokojnie czekaj na rozwój wydarzeń. Zobaczymy co do nas przyfrunie na skrzydłach czasu.
cdn
To prawda, życie nie bywa czarne lub białe, a wiele mądrości przychodzi do nas zbyt późno, niestety…
Jotko:-) Lepiej późno niż wcale, podobno wszystko dzieje się w najbardziej odpowiednim czasie.
Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy. Zaległości częściowo nadrobiłam, ale czytając „Po co wróciłaś Agato?” nie znalazłam odcinka 27, gdzież on zaginął?
Aga:-) Już jest, przy przenoszeniu nie zaznaczyłam kategorii i dlatego rozdział nie wskoczył na swoje miejsce. Jeszcze 17 nie jest po kolei, minęłam przenosząc z bloxa i potem nie umiałam wstawić tam, gdzie powinien się znaleźć. Ale i tak jestem z siebie dumna 😉 / teraz się dowartościowuję 😉 /
Dzięki, że czytasz, wielka to dla mnie przyjemność 🙂
Aniu, ten odcinek przeczytałam jako pierwszy. Muszę się cofnąć i nadrobić zaległości. Zaciekawiła mnie pisana przez Ciebie historia.
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Marijanko:-) Jeśli nie czytałaś „Po co wróciłaś, Agato” to zacznij od tego, będziesz dokładnie wiedziała o co w tym wszystkim chodzi. Akurat lektura na upał i wakacje 🙂 Fajnie, że poczułaś się zaciekawiona 😉
Uścisków moc 🙂
Fajni sąsiedzi, uczynni, pogaduszka Tereski i Aldoną świetna, to czekamy dalej.Miłość do Sergiusza potężna, oby się ułozyło.
Uleńko:-) Tacy sąsiedzi to skarb prawdziwy 🙂
Ciąg dalszy w piątek, zapraszam na powieść w odcinkach. Pozdrowienia serdeczne 🙂
Przeczytałam z dużą przyjemnością i czekam na ciąg dalszy. Marysia.
Marysiu:-) Nie masz pojęcia jak się cieszę, kiedy Cię tutaj widzę 🙂
Dziękuję i ściskam baaardzo serdecznie ale nie gorąco ze względu
na temperaturę 😉