„Pasma życia” 44b

Kasia przyjęła do wiadomości, że życie z teściową nigdy lekkie nie będzie, a jej marzenia o ciepłej, pełnej – w  sensie  wielopokoleniowej –  rodzinie, w której wszyscy jej członkowie będą żyć w zdrowiu, szczęściu, radości i wzajemnej życzliwości – prysnęło jak mydlana bańka. Próbowała się odnaleźć w tej nieprzyjemnej rzeczywistości usiłując szukać jaśniejszych stron sytuacji. Gdy na przykład przez dwa dni starsza pani zachowywała się w miarę normalnie, nabierała nadziei, że „jakoś to będzie”. Trzeciego dnia zachowanie teściowej wracało do normy, czyli znowu się obrażała. Przy czym najpierw obrażała się na cały świat, potem już tylko na Kasię. Biedna Kasia pogodziła się z tym, bo jakie miała wyjście? Po prostu nie reagować, ignorować miny i złośliwości skierowane wyraźnie pod jej adresem. Na takiej emocjonalnej szarpaninie i huśtawce nastrojów minął czas do Wielkanocy.

Zaledwie przez cztery miesiące mieszkała pani Wacia z synem i synową, i przez ten czas potrafiła uczynić z domu piekło. Jak to możliwe, skoro przez tyle lat  Kasia nie podejrzewała teściowej o tak złe cechy? Analizowała najprzeróżniejsze sytuacje i doszła do wniosku, że sygnały były, tylko ona je zlekceważyła. No, na przykład wzywanie Mikołaja w nocy, żeby do niej przyjeżdżał i siedział przy niej, bo ona się źle czuje. To się zdarzało prawie co tydzień. Albo dzwonienie na drugi koniec Polski, kiedy tylko wyjechali na urlop, że ma sraczkę albo zaparcie… Czy takie rzeczy robi się własnemu synowi, którego się kocha? Przecież po siedzeniu przy matce Mikołaj był zmęczony, a musiał normalnie funkcjonować w ciągu dnia. Ona zaś spokojnie cały dzień przesypiała zadowolona z osiągnięcia swojego celu, czyli oderwaniu Mikołaja od Kasi. A po co psuła urlopowy wypoczynek  temu – podobno ukochanemu – dziecku? Przecież już same te dwa fakty powtarzające się często oraz regularnie świadczyły o egoizmie. Nie o miłości do syna lecz do siebie. Dopiero kiedy pani Wacia zamieszkała z nimi, Kasia szeroko otworzyła oczy ze zdumienia na tę chorą miłość.  No bo jaka to miłość do syna, która opiera się na „ja”, „mnie”, „moje”?

Wielkanoc to czas świątecznego wybaczania. Postanowiła więc Kasia przynajmniej spróbować ten czas wypełnić jeśli nie miłością to neutralną życzliwością. Zaproponowała teściowej zrobienie mielonych kotletów, skoro poczuła ona chęć udzielania się w kuchni, choć wcześniej tego nie lubiła. Zostawiła teściową samą, żeby jej nie wchodzić w drogę i pojechała z mężem po ostatnie przedświąteczne zakupy. Była sobota, dzieci miały przyjechać w niedzielę. Wydawało się, że jest wszystko w porządku. Wieczorem, kiedy Mikołaj czytał gazetę siedząc w fotelu, a Kasia zerkała w telewizor przeglądając nowy numer „Nieznanego  Świata”, starsza pani zeszła na dół z ciśnieniomierzem. Zobaczywszy ich siedzących blisko siebie zacisnęła usta i zrobiła jedną ze swoich min, które Kasia nauczyła się już rozpoznawać. To była tłumiona złość połączona z niechęcią do Kasi, zaś nad nimi górowało przesłanie do syna: jestem taka chora, a ty siedzisz z tą jędzą,  zamiast ze mną… Mikołaj nie znalazł nowej baterii, dał jej swój ciśnieniomierz. Poszła do siebie coś mrucząc pod nosem. To był dopiero początek.

Przez całą noc nie dała im spać. Schodziła do kuchni zostawiając wszędzie włączone światła i głośny wentylator warczący w swojej łazience. Co chwilę coś ze stukotem upadało na podłogę i Kasia podrywała się na równe nogi, jeśli udało jej się na moment zdrzemnąć. Mikołaj schodził i gasił światła w całym domu. Wreszcie około czwartej rano Kasia dała za wygraną i wstała.  Miała jeszcze sporo pracy związanej z przygotowaniem najpierw świątecznego śniadania (chciała, żeby wypadło dobrze, bo przecież pierwsze wspólne w nowym domu), a potem obiadu, na który zaprosiła dzieci. Klarcia chciała zostać na noc, żeby spać na składanym łóżku, z czego Kasia – stęskniona za wnuczkę – ogromnie się ucieszyła.

Nakryła do stołu, przygotowała wszystko na świąteczne śniadanie. Czekała aż się obudzi teściowa, ale ona usnęła właśnie wtedy, kiedy Kasia wstała. Czekała i czekała, aż do południa. Wtedy energicznie wkroczyła do sypialni.

– Mikołaj! Wstawaj! Niedługo dzieci przyjadą na obiad, a my jeszcze śniadania nie jedliśmy! Wiem, że się nie wyspałeś, ale ja też całą noc nie spałam i od kilku godzin jestem na nogach. Jak wstałam to dopiero wtedy matka się uspokoiła.

Mikołaj szybko był w pełnej gotowości za to teściowa w całkowitej rozsypce. Półprzytomna, nie chciała nigdzie iść, na żadne śniadanie, w ogóle nie wiedziała kim jest i jak się nazywa, nie kojarzyła niczego.

– O rety, znowu pomieszała jakieś leki – jęknęła Kasia. – Zmuś ją do zejścia na śniadanie, przecież nie możemy jej tak zostawić. Idę zaparzyć herbatę, a ty ją sprowadź na dół.

Ostatecznie po długich perswazjach sprowadził matkę w szlafroku, z bosymi stopami w kapciach, potarganą i tracącą równowagę przy każdym kroku.

– Nie będę jadła, tylko herbatki się napiję, jestem chora – wyszemrała boleściwie.

– Zjesz normalne śniadanie. Są święta i zjesz jak człowiek z własnym synem – nie wytrzymała Kasia.

O dziwo, nałożyła sobie i jajka faszerowane pieczarkami, i sałatkę, i wędlinę, i śledzie, i nawet trochę ryby po grecku, i to wszystko zjadła po czym poszła do swojego pokoju.

– Uff, przynajmniej nie padnie z głodu – mruknęła gospodyni.- I nie powie, że ją głodzę.

Pani Wacia przespała cały dzień. Kamil przyjechał samochodem, po Łukasza i jego rodzinę pojechał Mikołaj. Warunki pogodowe z każdą chwilą się pogarszały. Śnieg sypał coraz większymi płatkami przesłaniając cały świat, który stał się zupełnie biały. Iglaki w ogródku uginały się pod śnieżnymi czapami. Miękki, mokry śnieg ubrał płoty, siatki, gałęzie, doniczki w białą szatę. Wszystko co tylko znajdowało się na zewnątrz, okryło się cudownym, czystym puchem. Świat zrobił się bajkowo piękny, tylko szkoda, że na Wielkanoc, a nie na Boże Narodzenie.

Miłe, rodzinne świąteczne popołudnie szybko minęło. Kasia jak każda prawdziwa pani domu była usatysfakcjonowana, że gościom smakowało, najedli się do granic wytrzymałości – albo i bardziej – i chwalili wyroby kulinarne. Oczywiście przyznała od razu, które potrawy są dziełem babci Waci, nigdy nie przypisywała sobie cudzych zasług. Dzieci wyraziły ubolewanie z powodu niedyspozycji babki i tyle. Powrót do domów był dla  kierowców prawdziwą próbą umiejętności i cierpliwości. Jechali najwyżej trzydzieści kilometrów na godzinę w absolutnej – nie ciemności lecz bieli – prawie niczego nie widząc dookoła, a za to czując lód pod kołami. Ciężko było, nawet bardzo, lecz udało się dotrzeć szczęśliwie do celu. Najpierw zadzwonił Kamil, że już jest w domu, niedługo potem wrócił Mikołaj po odwiezieniu Łukaszów (Klarcia jednak zdecydowała się wrócić do domu z rodzicami). W międzyczasie Kasia posprzątała ze stołu, włączyła dwa razy zmywarkę. A teściowa spała.

– Kochanie, idź zobacz co z matką – poprosiła męża.

– Niech śpi. Po co mam ją budzić? Jak tak chciała, niech tak będzie.

– No nie, trochę się niepokoję. Idź sprawdź, przecież nie wiadomo  czy znowu jakiegoś leku nie wzięła. Poza tym powinna coś zjeść.

Poszedł i po dłuższym czasie sprowadził na dół półprzytomną matkę. Nie chciała oczywiście nic jeść „tylko herbatki” się napije

– Żadnej herbatki – kategorycznie stwierdziła Kasia. – Siadaj przy stole. Zjesz talerz żurku. Bez dyskusji! Masz zjeść i koniec.

Usiadła i zjadła. Uff, Kasia znowu odetchnęła. Nie jest źle skoro zjadła. A pani Wacia poszła znów się położyć. Niczego nie wiedziała, ani że są święta, ani że jadła śniadanie…

W czasie filmu po wieczornych wiadomościach oczy Kasi się same zamykały. Była zbyt zmęczona, żeby siedzieć dłużej. Praktycznie nie spała całą noc.

Za to teściowa wyśpi się za nas oboje – pomyślała ze złością. Jakoś nie mogła się zmusić do życzliwszej myśli…Cóż, każdy ma jakieś granice wytrzymałości.

W lany poniedziałek wypadał jednocześnie Prima Aprilis. Zapewne dlatego niebiosa w ramach dowcipu spuszczały na ziemię tony białego puchu zamiast strumieni dyngusowej wody. Chyba po raz pierwszy za Kasinej pamięci trafiła się taka Wielkanoc. Owszem, deszcz ze śniegiem nieraz padał, ale czegoś takiego, takiej zimy  wiosną nie pamiętała. W ogródkach dzieci lepiły bałwanki i zajączki zamiast biegać z sikawkami i oblewać się wodą.

Mikołaj spał. Kasia zeszła na dół, zrobiła sobie kawę, z kubkiem w ręce wyjrzała przez okno w kuchni, potem okienkiem przy kominku. Nie da się ukryć, że było przeuroczo. Gdyby tylko nie ten kalendarz… można się przez chwilę poczuć absolutnie szczęśliwym człowiekiem  patrząc na ogródek. Widok był taki relaksujący, odprężający, taki…potrzebny… Nakryła do śniadania. Zaparzyła kawę, tym razem w ekspresie, nowym nabytku. Dość długo się przymierzali do zakupu, bo chcieli tani ale nie na kapsułki lecz taki, w którym można parzyć różne gatunki świeżo zmielonej kawy. Ach, jak  bosko pachnie… wdychała z rozkoszą zapach unoszący się w powietrzu. Obudziła męża drażniąc jego zmysł powonienia aromatem kawy rozchodzącym się znad starej filiżanki.

– Och jak cudownie – przeciągnął się i usiadł na łóżku. – Pycha, a jak pachnie! Mógłbym się codziennie tak budzić.

– Co drugi dzień, mój kochany. Jak już doczekam emerytury, to co drugi. W pozostałe ty przynosisz dla mnie, zgoda?

– Pewnie – odstawił pustą filiżankę na nocny stolik stojący przy łóżku. – Lubię ci przynosić wszystko co chcesz. I lubię cię przytulać – przyciągnął żonę do siebie, ledwo zdążyła odstawić swoją filiżankę i objął obiema rękami. – Tak mógłbym cię trzymać cały dzień…

– Ja też bym tak mogła leżeć cały dzień gdyby mnie nie uwierała rama łóżka – pocałowała męża w policzek. – Jeszcze ci dziś nie mówiłam, że cię kocham.

– A ja ciebie – wtulił twarz w jej włosy.

Za drzwiami sypialni rozległ się hałas jakby coś spadło i rozsypało się.

– Oho, pobudka i powrót do realu. Chodź na śniadanie i matkę przyprowadź. Uciekam na dół.

Drzwi pokoju teściowej właśnie się zamknęły, więc przemknęła bez spotkania oko w oko z potworem …

O ile Mikołaj był szybko gotowy by zasiąść przy stole, o tyle starsza pani wprost przeciwnie. Nie chciała zejść na dół.

– Słyszysz Kasiu? Mama nie chce zejść na śniadanie – zawołał.

– No przecież tak nie może być – pomknęła na górę. – Mamo, proszę cię, zejdź na dół, przecież musisz coś zjeść. Poza tym są święta, wypada, żebyś usiadła z własnym synem przy stole…

– Nie krzycz na mnie – wycharczała z wściekłością teściowa drżącym głosem, machając trzęsącymi się rękami przed oczyma zdumionej synowej.- Co to ja jestem, gównem w tym domu?

Kasia oniemiała. Powtórka z rozrywki? Demencja starcza czy Alzheimer?  Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić.

– To ty na mnie krzyczysz. Załóż aparat, wtedy usłyszysz co mówię. Ja cię zapraszam na śniadanie. Są święta, Wielkanoc. Wczoraj przespałaś cały dzień, były dzieci. Dziś jest lany poniedziałek.

– Jak to wczoraj? We wtorek miały być – próbowała wymienić baterię w aparacie słuchowym.

– Nie, w niedzielę. Wczoraj była niedziela, dziś jest poniedziałek. We wtorek nie ma święta.

– Nie krzycz na mnie – nie mogła sobie poradzić z baterią z powodu drżenia rąk.

– Nie krzyczę. Daj mi tę zużytą baterię, żeby ci się nie pomyliło. Tak, dobrze, teraz załóż aparat. Idziemy.

Kasia ledwo panowała nad sobą. Jakoś dziwnie się czuła, miała wrażenie, ze zaraz zemdleje. Nie zemdlała, udało się sprowadzić i posadzić staruszkę na krześle. Kiedy już wreszcie cała trójka znalazła się przy stole, wzięła kilka głębokich oddechów i pomału odzyskała spokój.

Teściowa niczego nie pamiętała z poprzedniego dnia. Do synowej miała pretensję, że dzieci były wczoraj. Fuknęła kilka razy na nią obrażona i poszła do siebie. Wieczorem zeszła do Mikołaja, żeby jej naprawił słuchawki, bo nie działają. Małżonkowie oglądali telewizję trzymając się za ręce. Zobaczywszy to pani Wacia znów zrobiła swój grymas wyrażający niechęć i obrzydzenie (do synowej oczywiście).  Mikołaj słuchawki naprawił i poszła do swojego pokoju.  Święta się skończyły.

A po świętach Kamil dojrzał do decyzji podzielenia się z matką szczegółami swojego życia osobistego. Kasia wreszcie dowiedziała się, że „malutki syneczek” jest pewien, iż chce zamieszkać z Emilką, z którą się spotykał już od dłuższego czasu oraz z jej córeczką Marcelinką. Tym sposobem Kasia zyskała drugą wnuczkę. Ucieszyła się ogromnie, ponieważ zawsze chciała mieć dużą rodzinę. Więcej dzieci już mieć nie będzie, ale wnuczek czy wnuczków daj Boże, każdą ilość powita z radością.

Kamil i Emilka rozpoczęli wspólnie remont mieszkania. Kasia tylko bolała nad zdjętą ze ścian boazerią, którą zakładała po to, żeby nigdy więcej nie musieć malować ścian. Cóż, młodzi zdecydowali co chcą mieć, jak ma wyglądać mieszkanie, w którym odtąd będą wspólnie mieszkać. Duży pokój przeznaczyli dla siebie, mały dla Marcelinki.

Tak więc przyszedł czas, gdy Kasia musiała się mentalnie odciąć od swojego kochanego mieszkanka zostawiając je młodym, a odczuć więź z nowym domkiem. Właściwie więź odczuwała, nawet ogromną, tylko zakłócenia też…

8.06.2018

  • kobietawbarwachjesieni Taka atmosfera w domu, jak w Twoim opowiadaniu – to horror. Co może zrobić zazdrość?
  • annazadroza Marysiu:-) Na pewne choroby nie ma lekarstwa, trzeba się nauczyć żyć z nimi albo obok nich:(
Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasma życia, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *