„Widocznie tak miało być” – 47

Martyna nie mogła uwierzyć własnemu szczęściu. Jak to możliwe, żeby tak nagle i niespodziewanie los się całkowicie odwrócił i zmienił na dobre? Przecież takie rzeczy nie dzieją się naprawdę! A jednak to nie sen. Pokój dla pani Meli i jej wnuczki został przygotowany, dom wysprzątany po raz kolejny od piwnicy po strych, sprawdzone i uzupełnione zapasy w spiżarni i lodówce, podwórko zamiecione, trawnik skoszony. Podniecona gospodyni nie wiedziała co jeszcze mogłaby zrobić, żeby było jak najlepiej. Poprosiła więc o podpowiedź Karolinę, która wieczorem wpadła w towarzystwie Aldony i Renalda. Usiedli na tarasie rozkoszując się zapachem kwiatów wieczorem uwalniających najwięcej upajającej woni.

– Pies u sąsiadów wył przez pół dnia – powiedziała Martyna.

– Jakbyś miała swojego, to by ci tamten nie przeszkadzał – stwierdził Reniek.

– Jak to? Czemu? – zdziwiła się.

– Bo twój wyłby dla towarzystwa i nie słyszałabyś tamtego tylko tego swojego – wytłumaczyła Aldona.

– A co wy tak w jedną trąbkę gracie? – spojrzała podejrzliwie Karolina.

– Bo widzę niezagospodarowane dwa miejsca, gdzie mógłby się znaleźć dom dla psiaków – odrzekła Aldona.

– U mnie na pewno pies będzie, tylko jeszcze nie w tym momencie, muszę sobie wszystkie sprawy poukładać. Odkąd Doniczka przyjechała z Tiną, o reszcie nie wspomnę, łapię się ciągle na myśli, że chcę mieć takie cudne psisko…

– Nie psisko tylko sunię, ewentualnie psicę – sprostowała Aldona.

– Niech ci będzie – uśmiechnęła się Karolina.

– Milenka wciąż mówi, że chce małego pieska. Kiedy już rodzice przeniosą się do mnie na stałe i wszystko zostanie dopięte na ostatni guzik, myślę, że wezmę jakiegoś małego pieska ze schroniska – powiedziała Martyna.

Podczas mowy gospodyni Aldona przyglądała się uważnie bluzce, w którą była ubrana.

– Skąd masz takie cudo?

– Mówisz o bluzce? Dostałam od mamy na urodziny.

– To batik.

– Co takiego? To bluzka przecież…

– Ale batikowa.

– Bawełniana… chyba – dotknęła dołu bluzki w piękne wzory.

– Batik jest techniką malowania woskiem na tkaninie – wyjaśniła Aldona. – Strasznie mnie to kiedyś wciągnęło, poszłam nawet na kurs, żeby się nauczyć. Rzecz polega na tym, że rozgrzany wosk nanosi się na materiał według wzoru, po czym kąpie się tkaninę w barwniku, który farbuje miejsca bez wosku.

– Pamiętacie jak w szkole rysowało się na papierze świecą, potem malowało farbami i wychodził wzór, bo farba się świeczki nie imała – przypomniała sobie Karolina

– Ano, nie imała się za skarby świata –  uśmiała się Aldona – Bardzo mi się podoba twoje określenie, dziś już chyba wyszło z obiegu. Żebyście wiedziały, jak ja uwielbiałam nakładać ornamenty z wosku, potem zanurzać tkaninę w roztworze farby. Chwila oczekiwania na rezultat była chwilą zaczarowaną, jak na spełnione marzenie… Nigdy nie wiadomo jaki będzie ostateczny rezultat, czekasz więc z niecierpliwością co ukaże się oczom…

– Doniczko, mówisz z takim ogniem jakbyś o ukochanym mówiła – skomentowała rozbawiona Karolina.

– Śmiejcie się, śmiejcie, ale ja wtedy myślałam o własnej pracowni batikowej, wzory śniły mi się po nocach. Do tej pory mam schowaną teczkę z projektami, nie mogłabym się pozbyć jej zawartości, choć mi się nie przyda…

– A skąd wiesz, że ci się nie przyda? – z nagłym błyskiem w oku spytała Karolina.

– O to, to, sama mówiłaś, że nie wiadomo, co czas przyniesie, jaką niespodziankę – dodała Martyna uśmiechając się domyślnie.

– A mogłabyś zrobić coś dla mnie? Takim domowym, chałupniczym sposobem, bez pracowni? – drążyła temat Karolina.

– Właściwie, dlaczego nie – zaświeciły się oczy Aldony na samą myśl, że mogłaby wziąć do ręki materiał, nanieść wzór…

Następnego dnia wstała wcześnie rano i Karolina schodząc na śniadanie zastała ją nad kartką papieru zawzięcie kreślącą jakieś esy-floresy. Zabrała się z Karolcią do Krzeszowic i wysiadła obok domu towarowego. Długo buszowała wśród materiałów, przerzucała, oglądała, dotykała, prawie wąchała tkaniny, wreszcie się zdecydowała i wzięła ilość odpowiednią do swego planu. Znalazła też w innych działach wszelkie potrzebne akcesoria. Z powrotem podwiozła ją Teresa, która robiła zakupy na „jarmaku”, albowiem był to poniedziałek, czyli krzeszowicki dzień targowy. Umówiły się wieczorem telefonicznie ciesząc się, że w domku pod lasem i w świeżo wybudowanych domach na Woli Filipowskiej podłączono telefony do nowo poprowadzonej linii telefonicznej.

– Jaka to wygoda, że wreszcie cywilizacja i tutaj dotarła. Chodzi mi oczywiście o telefon – powiedziała Teresa, gdy Aldona usadowiła się na siedzeniu obok kierowcy. – Ale nie powiedziałaś po co cię tu licho przyniosło z samego rana?

Doniczka opowiedziała przyjaciółce o batiku, o swojej nim fascynacji w przeszłości, o tym, że teraz – ni stąd ni zowąd – wróciło pragnienie zajęcia się ponownie tą techniką, jak bardzo  chciało się jej trzymać tkaninę w ręce, dotykać, czuć pod palcami fakturę materiału, nadawać nowy kolor, nowe wzory … I tak się rozgadała, że Teresa zamilkła z wrażenia, bo jeszcze nigdy w życiu nie widziała przyjaciółki w takim stanie, tak zachwyconej, podnieconej, tak zaangażowanej jakby wszystko inne na tę chwilę zniknęło z powierzchni ziemi.

– Doniczko, jestem pod wrażeniem – wreszcie powiedziała. – Miałam taki czas, kiedy uwielbiałam robić na drutach, wręcz mi ślinka ciekła na widok ładnej włóczki, więc rozumiem, ale do tego stopnia jak ty teraz … Nie, nigdy, w aż takim amoku nie byłam.

– Dziwne, prawda? – zastanowiła się Aldona. – Tak mnie naszło, kiedy zobaczyłam bluzkę Martyny. Przypomniało mi się i poczułam nieodpartą chęć wzięcia materiału do ręki.

– Wiesz co? To nie jest głupi pomysł – powiedziała „dama za kierownicą”. – Możesz o tym pomyśleć zupełnie poważnie. Pójdziesz na urlop wychowawczy i będziesz miała trochę czasu.

– Przy małym dziecku?

– Ojej, przecież nie od razu, ale po pierwszych ciężkich chwilach ułożysz sobie cały rozkład dnia, masz dziewczynki, które ci z pewnością pomogą. I ogólnie, jest nas przecież sporo, „mafia” swoich nie zostawia w potrzebie, chyba już o tym wiesz – stwierdziła.

– No nie wiem…

– Jak to nie wiesz? – groźnym głosem spytała Teresa.

– Nie wiem czy dam radę, moja droga kierownico – uściśliła Aldona.

– Żartowałam – uśmiechnęła się „kierownica” – Czekaj, czekaj, Dorcia się też na tym zna, plastyczka przecież. Muszę jej rzucić hasło, niech już włączy szare komórki do działania.

– Poczekaj, nie spiesz się za bardzo. Nie wiem, czy mi wyjdzie, muszę najpierw spróbować, po to chciałam jechać do domu towarowego. Pomyślałam, że zrobię Karolci coś ładnego. Jeśli mi wyjdzie, to mogę myśleć dalej, do przodu, jeśli nie, zapomnę o temacie.

– No dobra, ale pamiętaj, że ja będę pamiętać. Obejrzę rezultat i jak mi się spodoba, też zamówię u ciebie batikowe cudo.

– Okaże się czy cudo czy nie. Chciałabym, żeby wyszło, pomyślałam, że odwdzięczę się choć trochę dziewczynie za gościnę.  A wiesz, że można taką metodą osiągnąć efekt witraża na tkaninie? Byłby piękny, niepowtarzalny efekt w oknach pokoju, który teraz zajmuję.

– Widzę, że już ci się wyobraźnia uruchomiła. I dobrze, nie obraź się, ale masz ją nieco zaśniedziałą ostatnimi czasy.

– Nie obrażę się, Tereniu, bo prawdę mówisz. Ale wiesz, jakbym od wczoraj na oczy przejrzała, tak mi się jaśniej zrobiło. Dziwne, naprawdę dziwne…

cdn.

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Powieści, Widocznie tak miało być. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

12 odpowiedzi na „Widocznie tak miało być” – 47

  1. Urszula97 pisze:

    Pamiętam te ręcznie farbowane bluzki w esy floresy. Fajny klan. No patrz, mój szwagier też jeździł na targ do Krzeszowic a wywodzi się nie daleko Woli Filipowskiej. Czekam na C.d.

    • anka pisze:

      Uleńko:-) Wola Filipowska graniczy z Tenczynkiem. Tam mieszkała starsza siostra babci, ciocia Hela, do której podczas wakacji chodziliśmy na przepyszne jabłka z ogrodu. Do Krzeszowic na jarmark chodziła z Woli piechotą przez Skałki, u babci odpoczywała wracając, siedziała chwilę, napiła się kompotu, pogadała z siostrą. Bardzo lubiłam jak przychodziła, byłam wtedy małą dziewczynką.
      I znów wspomnienia 🙂 Uściski!

  2. jotka pisze:

    Batików wprawdzie nie robiłam, ale farbowało sie to i owo w kuchennych garnkach i powiem ci, ze wielka frajda i niewiadoma to była, ale takie czasy, gdy chciało się mieć coś oryginalnego, trzeba było kombinować 🙂
    Ale mi przypomniałaś młode lata, miód malina, Aneczko!

    • anka pisze:

      Jotuś:-) Razem z moją przyjaciółką Marysią farbowałyśmy w pralce tetrę z pieluch na falbaniaste spódnice, oraz białe bieliźniane koszulki, z których chłopcy mieli bluzy, bo Marysia (plastyczka) malowała na tych „farbowańcach” różne cuda 🙂 Tak to było, wtedy się chciało 🙂

  3. Mysza w sieci pisze:

    Zawsze podziwiałam wszelkie zdolności plastyczne i pomysł na przerobienie ubrań (i nie tylko) 🙂 O batiku nie słyszałam, ale wzory ze świeczką pamiętam i farbowanie koszulek zawiązanych na węzeł. Wychodziły cuda. A co do losu, to czasem naprawdę potrafi się w kilka chwil odmienić. Najlepiej kiedy na dobre.. Dzięki Aniu za oderwanie od myśli zewnętrznych, dziś u dziewczyn (i u psiaków) bardzo pozytywnie 🙂 Buźka!

    • anka pisze:

      Myszko:-) Fajnie, że na chwilę się oderwałaś i cofnęłaś w czasy, gdy było niby trudniej ale jednak łatwiej, bo ludzie byli bardziej „ludzcy” niż dziś. Chociaż – na poziomie „normalności” czyli nie-rządzicieli ludzie zaczęli sobie wzajemnie pomagać, wspierać się i to jest powodem budzenia się mojej wiary w lepsze
      jutro 🙂
      Pomyśl, kiedy jest za dobrze to człowiek staje się jakiś taki ospały, natomiast gdy trzeba pokonywać trudności, potrafi góry przenosić… Buziaki i CiP !!!

  4. 7 8 Krystyna pisze:

    Lubiłam farbować bluzki, raz nawet spodnie w garnku. Obecnie nie ma takich farbek. Żałuję… Bo pofarbowała bym to i owo.

    • anka pisze:

      Krysiu:-) Marysia mówi, że jeszcze można kupić takie farbki. Może w jakichś małych sklepikach? Albo w necie? Poszukam z ciekawości.
      Uściski 🙂

  5. zamyślona pisze:

    Farbki chyba jeszcze można dostać, tylko nie we wszystkich sklepach. Ja mam do ufarbowania kilka bawełnianych bluzek, które już mocno zdziadziały. Właśnie się zastanowiłam, czy nie powiązać je jakoś przed farbowaniem. To pomysł zaczerpnięty z Twojego wpisu. Moc całusów.

    • anka pisze:

      Marysiu:-) Jeśli tylko kupisz farbki to spróbuj, jestem ciekawa co Ci wyjdzie. Na pewno będzie to coś ładnego i niepowtarzalnego 🙂 Buziaki i Ciepłe z Puchatym w ogromnej ilości!

  6. Pola pisze:

    Cudne czasy wskrzeszasz Anuśko tym opowiadaniem! I wspomnienia niesamowite z „tamtych czasów odżywają” Oj, czego się wtedy nie próbowało!
    pozdrawiam Cię najserdeczniej, Pola

  7. anka pisze:

    Polu:-) Bez względu na wszystko będę z sentymentem wspominać tamte czasy, bo wtedy byłam młoda

Skomentuj zamyślona Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *