„Opowieść Marianny” – koniec

Szliśmy objęci i przytuleni do siebie jakbyśmy mieli po szesnaście lat. Nie spotkaliśmy nikogo po drodze, pora była nietypowa dla psiarzy. Wjechaliśmy windą na górę. Herbert przekręcił klucz w zamku. Zanim otworzył drzwi zasypał mnie gradem niecierpliwych pocałunków,  szukałam jego warg omdlewając ze szczęścia… Nacisnął klamkę, otworzył drzwi…

Usłyszałam pisk i coś spadło mi na głowę, wplątało się we włosy. Sięgnęłam ręką i trafiłam na coś miękkiego. Szczur!

– Szczur! Szczur! – wrzeszczałam jak opętana.

Herbert skamieniał w pierwszej chwili.

– O choroba! – krzyknął i rzucił się w pogoń za szczurem, który zeskoczył z mojej głowy drapnąwszy mnie wcześniej w policzek.

Stałam nieprzytomna ze strachu, rozdygotana i dopiero po dłuższej chwili zaczęło docierać do mnie co się dzieje.

Herbert skoczył najpierw w stronę szklanych drzwi oddzielających dwa mieszkania, jego i najbliższego sąsiada, od reszty korytarza. Domknął je gwałtownie. Dopiero wtedy odetchnął i zwrócił wzrok w kierunku „szczura”. Siedział w kącie, malutki, biały w czarne łatki, wystraszony tak samo jak ja, ale dodający sobie odwagi fukaniem, wyraźnie skierowanym w moją stronę. Napięcie mnie opuściło i dostałam ataku śmiechu.

– Przepraszam cię, kochanie – tłumaczył Herbert biorąc kociaka na ręce. – Zupełnie zapomniałem, że mam nowego lokatora, na którego trzeba uważać. Teresa mi go dzisiaj przyniosła, co miałem zrobić? Został sam, taki mały, bezdomny kocurek. Dorota znalazła martwą kotkę a to biedactwo się do niej tuliło.

– A Gałgan? – uświadomiłam sobie, że nie słyszałam szczekania.

– Obraził się na mnie. Siedzi w drugim pokoju.

– Przejdzie mu, jeszcze będzie zadowolony z towarzystwa – powiedziałam głaszcząc kotka.

Wreszcie weszliśmy do mieszkania  zaśmiewając się z zabawnej przygody. Dobrze, że nie było sąsiada, bo najadłabym się wstydu za swoje tchórzostwo. Gałganowi widocznie zaczął mijać zły humor, bo podszedł do mnie i przywitał się serdecznie, choć po cichu. Obserwowałam z uśmiechem i radością psa, który zbliżył się do pana, machnął ogonem dając do zrozumienia, iż wybacza mu jego wszystkie grzechy. Uspokojony Herbert postawił malucha na podłodze. Ten zaś zadomowił się natychmiast, rozejrzał się, przydreptał do psa i położył się obok. Gałgan obwąchał kocurka i łaskawie pozwolił mu pozostać u swego boku.

Herbert objął mnie, przytuliłam się do jego ramienia.

– Mam nadzieję, że ze strony zwierzaków nie grożą nam już żadne niespodzianki – mówił mierzwiąc mi włosy i tak splątane przez kotka. – Proszę, wejdź do pokoju.

Weszłam do pokoju, w którym przyciągało wzrok ogromne akwarium. Jego oświetlenie rzucało blask na wszystkie strony, woda poruszana przez pływające rybki sprawiała, że załamujące się refleksy świetlne przesuwały się po ścianach, kotarach, po dużej ilości roślin rozmieszczonych na oknie i w kwietniku. To był cudowny pokój, o ścianach przyozdobionych cieniami „latających” ryb.

– Nie włączaj światła – szepnęłam. – Tu jest jak w bajce.

– Naprawdę ci się podoba? – spytał pochylając się nade mną, nie dając mi już możliwości odpowiedzi.

Odpłynęłam w krainę, do której można trafić tylko we dwoje, tylko na skrzydłach miłości, gdy duch i ciało odnajdują się i zespalają w jedną, jedyną całość we wszechświecie.

Leżałam z głową na ramieniu ukochanego, całym ciałem w niego wtulona, zasłuchana w rytm bijącego serca. Bijącego w tym samym rytmie, co moje. Sięgnęłam dłonią do policzka Herberta. Delikatnie przesuwałam palcami po twarzy jak ślepiec wbijający w pamięć drogie sobie rysy.

– Kochanie – szepnęłam, – bądź ze mną zawsze, zawsze, nawet wtedy, kiedy cię nie ma w pobliżu.

Zginęłam całkiem w jego objęciach. Ryba patrząca na nas z akwarium dziwiła się pewnie, jak to jest: było dwoje a jest jedno.

– Czy to jest twoje trzecie życzenie? – spytał

– Tak kochany, właśnie trzecie życzenie.

– A więc muszę je spełnić. Przecież wiesz, że dotrzymuję słowa.

– Musisz, czy chcesz – zmarszczyłam groźnie brwi.

– A jak myślisz? – zaśmiał się bezgłośnie i zamknął mi usta pocałunkiem.

Po chwili zgodnie szybowaliśmy ku granicy niebytu wiedząc, że jest już gdzieś tam, wysoko, zaklepane dla nas podwójne miejsce. Na zawsze, na wieczność, do końca świata.

28.04.2017

 

 

 

 

 

 

 

 

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Opowieść Marianny, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *