„O Matyldzie co nie chciała Nikodema” 12

Pewnego dnia Matylda postanowiła pobawić się w ogrodniczkę.

– Koniecznie muszę zrobić porządek w ogrodzie. Z uwagi na remont domu nie było kiedy się nim zająć. Spójrzcie moje panie, mam wrażenie, że kwiaty są smutne, drzewa i krzewy też krzywo na mnie patrzą – powiedziała siedząc wieczorem na tarasie.

– Masz rację córeczko – rozpromieniona pani Maria skończyła czytać list od Nikodemowego stryja. – Za to chwasty szczerzą zęby z radości, że w tym roku wygrały odwieczną wojnę.

– Właśnie, a ten wielki oset, spójrz tylko, wyraźnie sobie z ciebie kpi – dodała pani Marta.

– Dlaczego ze mnie? – obruszyła się gospodyni. – Wybacz, ale mam przekonanie, że on pochyla się w twoją stronę.

– Tylko z grzeczności, bo jestem gościem – pani Marta puściła oko do Matyldy. – Czy któraś z was ma ochotę na zimny kompot ze śliwek?

– Żebyś żyła sto lat, Martusiu – uradowała się pani Maria, – właśnie o nim marzyłam, tylko nie chciało mi się wstać.

– Robisz się leniwa na starość, moja droga. To niewłaściwa i niepożądana cecha u kobiety. Szczególnie w twoim wieku…

– Ostatnio zbyt często wytykasz mi mój wiek – zauważyła pani Maria.

– Robię to dla twego dobra, kochana. Spójrz do lustra i zapytaj samą siebie czym się różni kobieta w lustrze od tej, która się w nim przeglądała przez ostatnie lata.

– Wyglądasz prześlicznie, mamusiu – zawołała Matylda. – Tak się cieszę, że nie masz już takiej smutnej, przygnębionej miny.

– Naprawdę mnie nie potępiasz? – spojrzała na córkę z niepewnością w oczach.

– Jeszcze raz mówię, że się cieszę. „Trzeba z żywymi naprzód iść…” – zacytowała poetę.

– Dziękuję za kompot, Marto. Jak mi dobrze, już więcej niczego nie potrzebuję do szczęścia – z czułością popatrzyła w oczy najpierw przyjaciółce, potem córce.

– Czyżby? – zapytała pani Marta unosząc lekko brwi do góry.

– Dzisiejszego wieczoru oczywiście – uśmiech rozjaśnił jej twarz. – Jan pisze, że niedługo przyjedzie razem z Nikodemem. Zdecydował się na kupienie domu za wzgórzem.

– To wspaniała wiadomość, Marysiu. Po prostu fantastyczna – uściskała z radości przyjaciółkę pani Marta

Matylda stłumiła westchnienie widząc matkę zarumienioną niczym pensjonarka. Postanowiła pozbyć się egoizmu i zawzięcie zwalczała wszelkie jego przejawy.

– Tak bardzo chciałabym zobaczyć moją córeczkę szczęśliwą – pani Maria z rozczuleniem patrzyła na swą ukochaną jedynaczkę.

– Co ty mówisz, mamo! Jestem w tej chwili najszczęśliwszą istotą na świecie – żywo zaprotestował Matylda.

Z uśmiechem rozejrzała się wokół. Jakże ogromnie kochała ten zakątek. Ze swego miejsca widziała ostatnie promyki słońca skrywającego się za wzgórzem otoczonym purpurowozłotą poświatą. Dwa ogromne, stare drzewa, dąb i kasztan, całe w świetlistej aureoli, zmuszały do otwarcia – choćby na sekundę – serce każdego człowieka, który na nie spojrzał. Ludzie idący  dróżką wijącą się u stóp wzgórza, nie wiedząc dlaczego uśmiechali się i czuli się lepsi, jakby z czegoś oczyszczeni.

W ogrodzie świerszcze rozpoczęły wieczorny koncert. Wspomagał je żabi chór znad sadzawki mrugającej w kącie ogrodu, dopasowującej kolor wody do koloru nieba. Leciutko, cichutko, szumiały stare jabłonie, oszałamiająco pachniała biała smagliczka łącząc się z aromatem różowej maciejki. Białe, liliowe i wrzosowe floksy drżały delikatnie jakby pogładzone delikatną ręką.

Wtem Bida chrapliwie szczeknął. Matylda ocknęła się z rozmarzenia. Jej wzrok przemknął nad sadzawką, uchwyciła myśl, że taką barwę, barwę nieba o zmierzchu, mają oczy Nicka… Myśl wymknęła się i uleciała.

Bida podrapał się lewą łapą za prawym uchem, przetarł oczy. Kłapnął zębami próbując chwycić ćmę podążającą w stronę światła sączącego się przez szparę w drzwiach. Zapadł zmrok.

– Rosa osiadła. Jutro będzie ładna pogoda. Zrobiło się chłodno, więc czas do domu, moje dziewczynki – pani Marta podniosła się z wiklinowego fotela na biegunach, jej ulubionego sprzętu stojącego na tarasie.

– Od rana ruszam do walki z chwastami – zapowiedziała buńczucznie Matylda. – Albo one, albo ja. Proszę mnie nie brać pod uwagę w żadnych innych czynnościach.

– Dobrze, córeńko – zgodziła się pani Maria. – Same pójdziemy na zakupy. Masz jakieś specjalne życzenia?

– Miałabym tysiąc, gdyby były na to środki, ale trzeba się zadowolić tym, co jest. Powiedz mi, mamo, gdzie schowałaś cebulki tulipanów? Chciałabym dokupić trochę, najlepiej różnokolorowych, ale zrobię to za rok. Wystarczą na razie te, które wykopałaś.

– Na strychu, w tekturowym pudełku z napisem „tulipany”, po lewej stronie większej szafy – odpowiedziała matka. – Marto, czy nie o tulipanach rozmawiałaś wczoraj z Wandą?

– Ależ oczywiście. Chyba zaczynam mieć zaniki pamięci. Wanda ma mnóstwo cebulek, które chciała ci podarować, Marysiu. Dostała wielką paczkę z Holandii, od znajomych Nikodema. Powiedziała, że już jej się w ogródku nie mieszczą, bo dostaje od kilku lat.

– Jutro w takim razie pójdę do niej – oświadczyła Matylda nie widząc porozumiewawczych spojrzeń obu pań.

14.09.2018

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii O Matyldzie co nie chciała Nikodema, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *