„Opowieść Marianny” 14

Pierwszego września wystroiłam moje pociechy niczym książątka i zaprowadziłam do szkoły. Nie była to dla nich wielka atrakcja, miały za sobą rok w zerówce, umiały czytać od piątego roku życia a pisać nauczyły się same, z własnej i nieprzymuszonej woli.

Wchodząc do szkolnego budynku odniosłam bardzo niemiłe wrażenie, że to ja wracam do szkolnych lat. Brr, co za koszmar. Za żadne skarby świata nie chciałabym się znów znaleźć w tamtym okresie. Patrząc na mrowie dziecięcych główek myślałam: dobrze, że nie zdają sobie sprawy z wejścia – w tym dniu – w kierat, z którego nie wyzwolą się prawie do końca życia. Przez wiele, wiele lat ich losy będą uzależnione od obcych ludzi, często nie znoszących dzieci, szukających sposobu, by im dokuczyć, zgnębić je, wystraszyć, pokazać swoją rzekomą władzę i wyższość akurat tam, gdzie najmniej potrzeba. Ludzi nie zdających sobie sprawy, iż niejednokrotnie mają nieodwracalny, niszczący wpływ na losy młodych istot, wpędzając je w nerwice i depresje, prowadzące nawet do samobójstw.

Sama zbyt dobrze pamiętam swoje szkolne lata, potworne bóle brzucha przed matematyką, torsje przed odpowiedzią czy klasówką, myśli o śmierci, gdybym nie zdała do następnej klasy, bo co by mama powiedziała… Oczywiście czarny scenariusz nie mógł się ziścić, byłam dobrą uczennicą, lecz strach potrafił całkowicie sparaliżować logiczne myślenie.

Niewiele się zmieniło od moich czasów. Majka nieraz opowiadała o szkolnych problemach swego siostrzeńca Maćka, które miał dopóki Teresa nie przeniosła go do innej szkoły. Od koleżanek z pracy wciąż słyszałam narzekania na nauczycieli, przeładowany program, przywiązywanie wagi do nieistotnych drobiazgów. Do tej pory żyłam jednak w błogim przekonaniu, że mnie te sprawy już i jeszcze nie dotyczą, lecz nadszedł czas, że miały się stać i moją codziennością. Na tę myśl czułam zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Ale cóż, nie mogłam tego po sobie pokazać. Tak więc na zewnątrz byłam promienna i radosna wprowadzając dzieci do szkoły jako pierwszoklasistów. A może właśnie będą miały szczęście i trafią na nauczycieli z powołania, którzy lubią dzieci, chcą im pokazać piękno i dobro świata oraz nauczyć być dobrymi, porządnymi ludźmi?

Starsze klasy przygotowały program artystyczny, jak to zwykle bywa. Potem dzieci poznały swoje wychowawczynie i pomaszerowały do klas. Trwało to całą wieczność. Wreszcie skończyło się i mogliśmy wrócić do domu.

– Ja się będę dobrze uczył – oświadczył Jacuś. – I zawsze odrobię lekcje.

– To bardzo dobrze – Piotruś podskoczył z radości. – Jak ty odrobisz to ja przepiszę i z głowy.

– O nie! – zaprotestowałam. – Każdy sam będzie się zajmował swoimi lekcjami. Chcesz wyrosnąć na głąba, który nic nie umie?

– Ee tam, – machnął rączką mój siedmioletni synek. – Na komputerze się znam, prawie całkiem. A jak się nauczę, czego się nie nauczyłem, to się nauczę angielskiego i już.

– Jeszcze zapomniałeś, że musisz zrobić prawo jazdy – przypomniał bratu Jacuś.

– No właśnie – znowu podskoczył Piotruś. – I już mogę być biznesmenem, no nie?

– I musisz chodzić ubrany tak jak dzisiaj – smętnie pokiwał główką Jacuś.

– Trudno, – Piotruś spojrzał na swoje eleganckie ubranko z wyraźnym obrzydzeniem. – Ale na podwórko będę chodził normalnie, jak człowiek.

– Myślisz, że biznesmen ma czas chodzić na podwórko? – usiłowałam utrzymać powagę, co przychodziło mi z trudem.

– Pewnie, przecież ma wszystkie pieniądze, to zapłaci, żeby za niego pracowali i wtedy może siedzieć na podwórku aż mu się odechce!

– Skąd wam to przyszło do główek? – zapytałam uświadamiając sobie niezwykłą trafność spostrzeżeń Szkrabów.

– Co? – jednocześnie zwrócili łebki w moją stronę.

– No, to o angielskim, komputerze i prawie jazdy?

– Maciek mówił. Ten duży, co przyszedł z Maksem do ciotki Majki – wyjaśnił Jacuś.

– Do was mówił? Do takich maluchów?

– No wiesz mamo! – obruszył się Piotruś. – Ja jestem najwyższy w klasie a Jacek jest mniejszy tylko o jednego chłopaka!

– Nie do nas, tylko do ciotki – tłumaczył jednocześnie Jacuś. – Ale my siedzieliśmy pod balkonem. Nie mogliśmy wyjść, bo ciotka stała na górze i krzyczałaby, że włazimy do ogródka i depczemy kwiatki a przez to Aba hałasuje.

– No to siedzieliśmy cicho i czekaliśmy, żeby sobie poszła – dodał Piotruś.

– I podsłuchiwaliście, tak? – zrobiłam groźną minę.

– Wcale nie! – Jacuś przystanął na chodniku i spojrzał na mnie z wyrzutem. – Wcale nie podsłuchiwaliśmy, wiesz?

– To tylko ten Maciek tak głośno mówił – Piotruś stanął koło brata jak drugi kogucik. – Jakby nie mówił, to byśmy nie słyszeli! Chodź Jacek.

Puścili się pędem w stronę domu uważając sprawę za zakończoną.

14.04.2017

 

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Opowieść Marianny, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *