„Opowieść Marianny” 6

Ciepły, letni dzień mimo późnej godziny dopiero zbierał się do odejścia. Właściwie wcale mu się nie chciało zmieniać miejsca pobytu. Leniwie obserwował czerwone smugi na niebie, ostatnie blaski układającego się do snu słońca. Wreszcie opamiętał się spojrzawszy na zegarek któregoś z przechodniów, bo nagle zniknął. Zrobiło się ciemno.

– Ciemność letnia jest zupełnie inna niż ciemność zimowa – powiedziałam do Herberta.

– Tak samo jak temperatura – przytaknął. – Dziesięć stopni w zimie i dziesięć w lecie to niebo a ziemia.

Poszliśmy ulicą Belgradzką do Rosoła, potem skręciliśmy w Płaskowickiej. Rozmawialiśmy o ludzkich charakterach i stosunku do pracy, która stanowi źródło utrzymania.

– Wiesz, mam pracownicę, której jeszcze nie widziałem na oczy – powiedział.

– Jak to możliwe? – zdziwiłam się.

Nie jestem wścibska i nigdy Herberta nie pytałam o miejsce pracy ani o pełnioną funkcję. Co mnie to może obchodzić? Jeszcze by sobie pomyślał, że mam w tym jakiś cel. Nie byłam jednak taka tępa, żeby się nie zorientować, iż pełniona przez niego funkcja wznosi się powyżej poziomu przeciętnego zjadacza chleba. Szła z nią w parze wysoka kultura, ogromna wiedza z różnych dziedzin, wykształcenie, co się – niestety – niezbyt często zdarza.

– Tak się składa, że ciągle się mijamy, co jest możliwe ze względu na nienormowany czas pracy. Ale chciałbym zobaczyć jak wygląda to indywiduum. Ta kobieta pracuje jak szatan, materiały przygotowane przez nią są rewelacyjne. Lecz jeśli chodzi o wygląd, wyobraźnia nieodparcie podsuwa mi jeden obraz: taka „sucha jędza” z krótko obciętymi dla wygody włosami, zaniedbana, bo przecież nie ma czasu na takie rzeczy przy ogromie pracy jaką wykonuje.

– Jak możesz mówić w ten sposób o kimś, kogo nie znasz? – oburzyłam się. – Męski szowinista! Pojęcia nie masz jak kobiety potrafią zorganizować czas, ile zrobić dla domu, firmy i dla siebie. Facet w jednej dziesiątej sobie nie poradzi i się zgubi…

– Taki obraz sam mi się narzuca – tłumaczył zdziwiony moim atakiem. – Przecież nie mam żadnego wpływu na wyobraźnię.

Doszliśmy do Braci Wagów i tam wyskoczył z ciemności czarny potwór z błyskającymi białkami ślepiów i białymi zębami w paszczy rozwartej w szerokim uśmiechu. Honda i Alfa rzuciły się ku niemu z radosnym szczekaniem. Gałgan po chwili zastanowienia też.

– To Aba, mieszka w sąsiedniej klatce – wyjaśniłam Herbertowi. – Znają się jak łyse konie.

Po chwili dał się słyszeć głos zza krzaków.

– O rety, jakie to cudo! Skąd się tutaj wziąłeś? Ja cię wcale nie znam. No tak, śliczny jesteś, piękny, tak… najpiękniejszy na świecie… oczywiście… Nie skacz już wariacie, przewrócisz mnie, jesteś za duży na takie czułości…

– Ojej …- mój towarzysz stanął zdumiony.

– To Majka, właścicielka Aby – pospieszyłam z wyjaśnieniem. – Właśnie zawiera znajomość z Gałganem.

Majka wyłoniła się z ciemności oszczekiwana przez tańczącego wokół niej Gałgana.

– Majka? – z niedowierzaniem spytał Herbert wpatrując się w nadchodzącą postać.

– Przecież mówiłam, że Majka – stwierdziłam lekko zniecierpliwiona.

– Majka! – wykrzyknął. – Skąd się tutaj wzięłaś?

– Majka, Majka, a ty co za licho? Przecież nie widzę po ciemku, a ta cholera – tu wskazała Abę, – wyciągnęła mnie z domu w tempie alarmowym i nie wzięłam patrzałków.

– Czego? – znowu zdziwiłam się.

– Patrzałków. Nie wiesz co to? Jak sama nazwa wskazuje służą do patrzenia. Nie widziałaś nigdy? Zakłada się na nos i się patrzy. Rozumiesz?

– Majka, to naprawdę ty! Gdybym do tej pory miał wątpliwości czy mnie oczy nie mylą, to po usłyszeniu tej tyrady nabrałem absolutnej pewności.

– Wszelki duch! Herbert, to ty? – w głosie Majki brzmiało przeogromne zdumienie.

Najbardziej zdumiona byłam jednak ja. Też coś! Idę sobie z moim „obcym chłopem” a tu się okazuje, że w okolicy jeszcze ktoś go zna! I to tak dobrze, że się z nim ściska jak siostra, albo… Uświadamiając sobie tę myśl, roześmiałam się na głos z własnej głupoty.

– Czy możecie mi wyjaśnić co się tutaj dzieje? Idę z psami na spacer i ciągle na mnie ktoś napada…

– O przepraszam, tym razem to „maleństwo” na mnie napadło – oburzyła się Majka wskazując Gałgana galopującego z „rozwianymi” uszami za Abą i Hondą, z tyłu goniła ich Alfunia, głośno jazgocząc z oburzenia, że nie chcą na nią zaczekać.

– Słuchaj Marianno, my się znamy wieki całe, albo nawet dłużej. Kiedy rozpoczynałam pracę w radio, jeszcze na Kopernika, on był moim dobrym duchem i wtajemniczał mnie w arkana sztuki. Odszedł niedługo potem kiedy zrobiłam kartę mikrofonową – wyjaśniła Majka.

– Potem spotykaliśmy się u znajomych, nieraz zderzyliśmy się na Woronicza, jak zwykle w biegu…

– I nie było kiedy spokojnie pogadać – weszła Herbertowi w słowo Majka. – I popatrz, takie spotkanie!

– Mieszkam tu od niedawna – uśmiechnął się. – I bardzo mi się podoba.

– A ja od dawna. No tak, odkąd zamieszkałam w Natolinie, nie złapaliśmy się ani razu.

– Często o tobie myślałem. Nie zapomina się o przyjaciołach, na których zawsze można polegać.

Słuchałam uważnie dowiadując się w ciągu tej jednej rozmowy więcej o Herbercie niż podczas całej naszej znajomości. To znaczy o jego życiu, o które nigdy nie wypytywałam, bo jaki jest – już wiedziałam poznając go coraz bardziej poprzez rozmowy i obserwację zachowania.

– I w ten sposób rozpoczęłam pracę w telewizorni, co nie znaczy, że zdradziłam radio. Zawsze mile wspominamy z Grzegorzem stare, radiowe czasy – kończyła Majka.

– A co u Grzegorza?- spytał Herbert. – Ostatnio go nie widać i nie słychać. Masz o nim jakieś wieści?

– Przeszedł na wcześniejszą emeryturę ze względu na stan zdrowia. Ale na szczęście już jest po operacji obu oczu. Miał usuwaną kataraktę w Niemczech. Dzwonił, że niedługo wraca. Aha, i widzi lepiej niż kiedykolwiek w życiu.

– Dzwoni do ciebie?

– Wypada, żeby mąż od czasu do czasu zadzwonił do własnej żony nawet będąc za granicą, prawda? – uśmiechnęła się Majka na myśl o mężu.

– Wiec jednak się pobraliście – ucieszył się Herbert. – Zawsze uważałem, że jesteście dla siebie stworzeni.

– Tak? A większość znajomych uważała, że różnica wieku jest między nami zbyt duża.

– Nie rozumiem tego mieszania się w cudze sprawy – wtrąciłam. – Co i kogo może obchodzić jak ja żyję, z kim, co robię we własnym domu jeśli nikomu nie czynię krzywdy? Przecież za wszystkie postępki dobre i złe odpowiem kiedyś ja sama, nikt inny. Czy ludzie naprawdę tego nie mogą pojąć i zająć się sobą? Jeśli komuś potrzebna pomoc, tego nie widzą. Ale obmawiać, rzucać potwarze, tworzyć plotki, o, do tego są zawsze pierwsi.

– Tak już jest – odpowiedział Herbert. – Zauważ, że im prymitywniejsza jednostka, tym wyższe ma mniemanie o sobie i cały świat chciałaby przerobić na obraz i podobieństwo swoje.

– I odwrotnie – dodała Majka. – Im człowiek stoi na wyższym poziomie rozwoju, tym więcej ma w sobie wyrozumiałości i tolerancji. Potrafi zaakceptować innych z ich wadami i słabościami zamiast niszczyć narzucając własną wolę. Pokazywać, podsuwać właściwą drogę powoli, krok za krokiem i własnym przykładem pociągać we odpowiednim kierunku.

– Wiecie co, dziewczyny? – serdecznie uśmiechnął się Herbert. – Cieszę się, że tu zamieszkałem. Naprawdę, dawno się tak z niczego nie cieszyłem. A zmieniając temat: Majka, czy ty nie boisz się chodzić sama nocą?

– Z Abą? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. – Zresztą wracam od Teresy, to niedaleko. Pamiętasz moją siostrzycę? Akurat była u niej Dorota z Azą, Jędrkiem i Kajtusiem. I się zasiedziałam.

– Dorota z Azą, Jędrkiem i Kajtusiem? – powtórzyłam jak echo. – Znasz ją?

– Tak, a co? – zaciekawiła się Majka. – Nic w tym dziwnego, wielu ludzi ją zna.

– Chodziłam kiedyś do Akademii Życia Lucyny Winnickiej na zajęcia relaksacyjne. Tam poznałam bardzo fajną dziewczynę o imieniu Dorota. Miała dwóch synków i suczkę. Może to zbieżność imion?

– Tylu naraz?

– Dorota Brzozowska?

– Tak.

– Plastyczka?

– Tak.

– I ma świra na punkcie zwierząt?

– Jest dokładnie tak samo stuknięta jak ty i moja siostra, że o sobie nie wspomnę, bo jestem najbardziej normalna w tym towarzystwie – odsunęła się ode mnie na bezpieczną odległość, tak na wszelki wypadek.

– To ta, nikt inny. Dzisiejszy wieczór jest pełen niespodzianek. Może się jeszcze okaże, że Kuleczka jest kocurkiem, zaś Alfa stanie na dwóch łapkach i przemówi ludzkim głosem? Nic mnie już nie zdziwi – pokręciłam głową zastanawiając się czy przypadek i zrządzenie losu są tym samym.

Doszliśmy do naszego, czyli Majki i mojego, bloku.

– Zobacz, Bożenka wygląda przez okno. Pewnie się nie może ciebie doczekać – zauważyła Majka.

– Nie mnie tylko Hondy – sprostowałam. – Najpierw mi każe z nią wyjść a potem krzyczy, że nas długo nie ma.

– A jak z jej pracą? – spytała Majka. – Nie widziałam się z nią kilka dni więc nie jestem na bieżąco.

– Tak samo. Nie jest pewna dnia ani godziny – westchnęła. – Co za czasy…

– Aha, Jurand, mój szwagier i Michał, jego przyjaciel…

– Ten Michał od Doroty?

– Ten od Doroty. Myślą o założeniu wydawnictwa. Do tej pory nie traktowałam ich poważnie, bo Teresa ma sześćdziesiąt pomysłów na minutę i nie wszystkie mądre. Ale teraz widzę, że to zupełnie poważna sprawa. Najbardziej jestem zdziwiona, że czytadła mojej siostry rozchodzą się w błyskawicznym tempie. Nigdy by mi to wcześniej nie przyszło do głowy. Teraz ona drze się na mnie ciągle, żebym się wzięła za pisanie, bo mam lepsze pióro ale ja nie mam czasu. O właśnie sobie coś przypomniałam, wpadnę jutro do ciebie z dyskietką, dobrze? Pozwolisz mi skorzystać z komputera?

– No wiesz! Po co pytasz, przecież jasne, że tak.

– Powiedzcie mi, do kogo należy piwnica z zaklejonym okienkiem – Herbert pokazał moją piwnicę. – Muszę się wreszcie rozliczyć z tą koszmarną jędzą

Majka zastygła w pozycji żony Lota wpatrując się w Herberta szeroko otwartymi oczami. Mnie zrobiło się zimno a potem gorąco.

– Dlaczego tak brzydko mówisz o mojej przyjaciółce? – wykrztusiła po chwili.

– Jak ja mówię o twojej przyjaciółce? – zdumiał się niepomiernie.

– Dlaczego mówisz na Mariannę: koszmarna jędza?

– Ja wcale tak nie mówię o Mariannie! – szczerze się oburzył, co było dla mnie wielką pociechą.

– Bo to przecież jej piwnica – wyjaśniła Majka parskając głośnym śmiechem.

Spojrzał na mnie, na nią, znowu na mnie i zawtórował Majce. Kiedy po chwili podeszła do nas Bożenka, rżeliśmy we trójkę, łzy ciekły po twarzach i nikt nie był w stanie wytłumaczyć powodu zbiorowej głupawki. Wreszcie z siebie wydusiłam.

– Powinnam cię zamordować – rzęziłam, – ale nie mam siły. Tyle się dziś wydarzyło, że cię zamorduję kiedy indziej.

Majka ochoczo zastąpiła mnie w opowiadaniu i Bożenka również zaśmiewała się do łez. Nie mogliśmy tak stać do rana, więc wreszcie Herbert poszedł do siebie a my w swoją stronę. Przyrzekłam sobie, że spytam Majkę o różne rzeczy, o które nie miałabym odwagi zapytać Herberta.

W domu dzieciątka dyskutowały nad problemem, który wyłonił się podczas oglądania programu o psach. Dwa psy goniły uzbrojonego bandziora, a gdy go dopadły i przewróciły na ziemię, rzuciły się na siebie.

– Bo one się pokłóciły, kto pierwszy dorwał gangstera – krzyczał Jacuś.

– A nie, bo się pogryzły o to, który pierwszy ma go zjeść – oświadczył Piotruś odwracając się do ściany i tym samym zamykając dyskusję.

Jacuś jeszcze chwilę roztrząsał problem, lecz nie słysząc odzewu ze strony brata usnął i w domu zapanowała cisza.

Długo przewracałam się z boku na bok. Nie mogłam usnąć. Dopiero nad ranem zapadłam w kamienny sen i gdyby nie Bożenka stukająca do drzwi, zaspałabym, bo zupełnie nie wiem, kiedy budzik zdążył się wydzwonić, nie słyszałam.

2.04.2017

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Opowieść Marianny, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *