„Opowieść Marianny” 2

– Obudź się! Słyszysz? – kilka razy powtórzył Pawełek. – Mówię do ciebie i mówię a ty co? Śpisz z otwartymi oczami! Gorzej ci?

– Nie, przepraszam, zamyśliłam się. Co mówiłeś?

– Dużo różnych rzeczy. Ale wiesz co? Chyba myślałaś o czymś bardzo przyjemnym, bo uśmiechałaś się do tych swoich myśli. Dawno już u ciebie nie widziałem takiego uśmiechu.

– Oj, co ty tam widziałeś, pleciesz i tyle. Pokaż te papiery a tymczasem przejrzyj moje.

Szybko minęły dwa dni wypełnione referatami, dyskusjami, wywiadami, spotkaniami.

W drodze powrotnej porządkowaliśmy z Pawełkiem notatki.

Z uczuciem wielkiej ulgi, zmęczona do nieprzytomności, dotarłam do domu. Wskoczyłam do wanny z gorącą wodą. „Odmoczona” i pachnąca, z miłą świadomością, że nigdzie już dziś nie pójdę, wyłączyłam domofon. Powiedziawszy sobie „nikogo nie ma w domu” weszłam pod koc. Cóż za rozkosz znaleźć się we własnym łóżku po dwóch nocach spędzonych w hotelowym pokoju. Nie ma to jak własny kąt, choćby najmniejszy, najbiedniejszy ale swój.

Usnęłam jak kamień pierwszym snem. Śniło mi się jakieś straszne trzęsienie ziemi, dzwony dzwoniące na trwogę, potworny huk – jakby wybuch całego magazynu amunicji. Zapewne chciałam salwować się ucieczką, bo nagle ocknęłam się na podłodze, z guzem na głowie i siniakiem na łokciu. Nie wiedziałam kim jestem i jak się nazywam.

Dopiero po dłuższej chwili do mnie dotarło, że ja to ja i jestem we własnym, osobistym mieszkaniu. Podnosząc się z podłogi spojrzałam na budzik stojący obok tapczanu. Była dokładnie godzina dziewiętnasta minut czterdzieści osiem. Co u licha? Chyba przyśniło mi się coś koszmarnego. Tylko dlaczego dalej słyszę dzwonek i jakieś hałasy?

Dość długo trwało zanim zupełnie oprzytomniałam i zrozumiałam, że przez cały czas ktoś stuka i dzwoni do drzwi mojego mieszkania. Zarzuciłam szlafrok i przekręciłam klucz tkwiący w zamku. Ujrzałam przerażoną twarz Bożenki.

– Ty żyjesz?! Co się z tobą dzieje?! Tyle czasu walę w te cholerne drzwi a ty nic! Myślałam, że zasłabłaś albo się utopiłaś! Nie wiem zresztą co myślałam. Tak się zdenerwowałam, że już sama nie wiem co wiem.

– Uspokój się Bożenko. Wejdź do środka i usiądź.

– A ty zwyczajnie sobie spałaś! O tej porze! Powinnam cię zaskarżyć za „uszczerbek na nerwach”. Ja umieram z niepokoju a ta sobie śpi jakby nigdy nic.

– Skończyłaś? No to słuchaj. Przecież nie było mnie przez dwa dni. Wróciłam potwornie zmęczona i chciałam się przespać. Co w tym dziwnego? Wiesz, jak nie znoszę hoteli.

– Wiem, już mi przeszło. Ubierz się, weź klucze od piwnicy i chodź ze mną.

– A to po co?

– Pospiesz się, przestań marudzić – zniecierpliwiła się Bożenka. – I tak straciłyśmy dużo czasu.

– Ale co się stało? Może mi wreszcie łaskawie wytłumaczysz o co chodzi? – zupełnie nie mogłam pojąć jej zniecierpliwienia.

Ubieraj się, no szybciej a ja będę opowiadała.

– Ale…

– Pospieszysz się czy nie?! Już cię tu nie ma… – rozzłościła się Bożenka nie na żarty.

Wolałam się dłużej nie narażać. Złapałam dżinsy, leżącą na wierzchu bawełnianą koszulkę a Bożenka opowiadała.

– We wtorek wzięłam się za porządkowanie ogródka z drugiej strony bloku. Nie od balkonu lecz od kuchni.

– Co cię napadło? Powiedziałaś, że za Chiny Ludowe tego nie ruszysz – zdziwiłam się.

– Ale mi się znudził ten nieporządek. Wymyśliłam, że posadzę jaśmin i pnące róże… Ojej, przestaniesz mi przerywać? Jeszcze raz się odezwiesz i zrobię ci krzywdę!

– No dobrze, dobrze, już się nie odezwę, chyba, że…

Bożenka najpierw tupnęła nogą, następnie ruszyła w moim kierunku. Na wszelki wypadek cofnęłam się za drzwi szafy. Bożenka zatrzymała się, groźnym spojrzeniem dała do zrozumienia, że następnym razem nie zapanuje nad sobą i, być może, żądza mordu weźmie górę nad resztkami zdrowego rozsądku, po czym usiadła w fotelu.

– Wzięłam się więc za ten ogródek. Miałam akurat w ręku metalowe grabki… gdy nagle z przerażeniem zobaczyłam jak wprost na mnie pędzi wilk z rozwianymi uszami i…

– Z rozwianymi uszami? – zdziwiłam się niepomiernie. – Wilk? W środku osiedla? No… ostatecznie… – zastanowiłam się, – uszy mogą się rozwiewać, na przykład spanielowi. Ale skąd wytrzasnęłaś wilka?

-…i z otwartą zębatą paszczą! – Bożenka dokończyła zdanie podniesionym głosem i z bardzo wymownym wyrazem twarzy, więc umilkłam. – Kucałam, to mi się zdawało, że wilk. Mogło się zdawać? Mogło. A tobie nic do tego. Kiedy był o krok, nie, o skok ode mnie, zobaczyłam, że coś goni. Coś malutkiego, szarego, czego wcześniej nie zauważyłam. Nie skończyłam myśleć, gdy to coś przemknęło obok mnie a owo wilcze szczenię…

– Aha, to było wilcze szczenię, dlatego mu się uszy rozwiewały – zauważyłam dumna ze swej domyślności. – I co, i co?

– I to, że wpadło na mnie! Nie dosyć, że mnie całkiem zwaliło z nóg, to jeszcze wytrąciło mi z ręki grabki, które po wykonaniu pięknego lotu rąbnęły w okienko twojej piwnicy…

– Ojejku – jęknęłam, – trzeci raz w tym roku…

– … rozbijając oczywiście szybkę. Czego jęczysz? Całe szczęście, że rozbiły szybkę, bo przez tę dziurę wpadło do środka to coś, co, jak się wreszcie domyśliłam, było małym kociakiem. Gdyby nie dziura, szczeniak dopadłby kociaka i pewnie rozszarpał.

– Skoro tak, dobrze, że rozbiłaś szybkę.

– Ja rozbiłam? – zdziwiła się Bożenka.

– A kto? – zdziwiłam się, że ona się dziwi.

– Przecież chyba słyszałaś, że szczeniak wpadł na mnie i wytrącił te diabelskie grabki.

– To znaczy, że szczeniak? – miałam mętlik w głowie. Nie dosyć, że wyrwała mnie z głębokiego snu, to jeszcze straszy i każe myśleć!

– Głupia. Posłuchasz wreszcie do końca? – Bożenka podniosła się z fotela. – Szczeniak zahamował przed okienkiem wszystkimi czterema łapami i szczekał. Zanim zdążyłam się pozbierać, za szczeniakiem przycwałował jakiś obcy chłop. Prosto na mnie, przez mój ogródek.

– Poczekaj, zaczynam rozumieć – ucieszyłam się. – Obcy chłop gonił obcego szczeniaka, który przed nim uciekał, tak?

– Coś podobnego, zaczynasz myśleć – zdumiała się moja kochana sąsiadka. – Obcy, bo go nigdy nie widziałam, znam wszystkie psy w okolicy. Takiego nie ma. To znaczy, teraz już jest.

– Czekaj, kogo nie ma? A kto jest? Chłop czy szczeniak?

– Tępa jakaś czy znów zgłupiała? – z politowaniem spojrzała na mnie. – Żadnego nie było, rozumiesz? Gdybym go choć raz zobaczyła na oczy, z pewnością dobrze bym zapamiętała. Chłopa. Nie był w psim ubraniu. Elegancki jak marzenie. Gdy przecwałował nade mną, w powietrzu uniósł się cudowny zapach markowej wody… – zamilkła i wpatrywała się w pusty kawałek ściany.

– Zaczadziałaś od tego zapachu? I co dalej?

– I złapał szczeniaka. I bardzo się zmartwił, że komuś rozbił szybę.

– Aha, bo to on rozbił – wykrzyknęłam radośnie.

– No i czego się cieszysz? Przecież ci to cały czas mówię. Skoro szczeniak był jego, to znaczy, że on rozbił szybę. No nie tak?

– No chyba tak…

– Nie chyba, ale na pewno – stanowczo powiedziała Bożenka i tak jakoś westchnęła. – Oj, gdybyś ty zobaczyła tego obcego chłopa… Dobrze, że siedziałam na trawie bo chyba usiadłabym z wrażenia. Był tak przystojny, elegancki…

– I pachniał?

– I pachniał.

– To go nie znam.

– Ja też. Dlatego jest obcy. To znaczy był, bo teraz już go znam. O mało co się nie zakochałam, ale przecież mam męża a Łukasz nie zasłużył sobie, żebym się zakochiwała w obcym chłopie.

– Dlatego mnie ściągałaś z łóżka? Żeby opowiedzieć o obcym chłopie, w którym się o mało nie zakochałaś? – nie mogłam się zdecydować, czy z politowaniem pokiwać głową czy zacząć się złościć.

– Oszalałaś? Po to cię budziłam, żebyś wreszcie zeszła ze mną do twojej piwnicy, otworzyła ją i wyciągnęła kotka.

– To ty go tyle czasu trzymasz w mojej piwnicy? – oburzyłam się. – Może mu się coś stało? Może z głodu umarł?

– Nie umarł, bo miauczy. Zresztą przez okienko wrzucałam mu jedzenie.

– Ale szczury mogły zeżreć żarcie i jego też! – już byłam na korytarzu z kluczami od piwnicy w garści.

Otworzyłyśmy drzwi. O dziwo, światło dało się włączyć za pierwszym razem i blask mocnej żarówki rozświetlił piwniczne ciemności. W kąciku, wciśnięte między szafkę a ścianę, na kawałku tekturowego pudełka siedziało malutkie, szare stworzonko z ogromnymi oczami zajmującymi więcej niż połowę trójkątnej mordki.

Pomaleńku zbliżyłam się i pochyliłam nad kociakiem. To było niemożliwe, ale przecież wyraźnie widziałam, że skurczył się jeszcze bardziej. Biedna, maleńka, wystraszona istotka sama samiuteńka na tym „najlepszym” ze światów. Zrobiło mi się żal szarej sierotki do tego stopnia, że poczułam łzy pod powiekami. Zerknęłam na Bożenkę. Stała nieruchomo prawie nie oddychając. Pomału wyciągnęłam rękę i delikatnie dotknęłam łebka. Całe ciałko zadrżało. Już się zdecydowałam. Trudno. To widocznie zrządzenie losu. Czyż mogę zostawić tę bidulkę tutaj szczurom na pożarcie? Wzięłam malucha na ręce. Był jak sparaliżowany ze strachu, nawet się nie bronił. Zrobił tylko jedno cichutkie „kiauuu”. Przytuliłam go do siebie, był taki malutki i cieplutki. Usłyszałam jak Bożenka głęboko odetchnęła.

-Ach ty jędzo! Ty wiedziałaś, że go wezmę do domu, specjalnie kota wrzuciłaś do mojej piwnicy! – ruszyłam w jej stronę.

– Cicho, nie drzyj się, bo jeszcze bardziej kociaka wystraszysz. Nic nie zrobiłam specjalnie, samo wyszło. Nie, źle mówię. Specjalnie to ja wzięłam adres od obcego chłopa. Powiedziałam, że to piwnica takiej okropnej złośnicy, która będzie chciała rekompensatę za tę rozbitą szybę. I znajdzie go przez policję jak inaczej nie da rady.

– No wiesz! – oburzyłam się. – Jak mogłaś coś podobnego powiedzieć?

– Inaczej nie zdobyłabym jego adresu.

– Zgłupiałaś już do cna. Masz zamiar zdradzać Łukasza?

– Też coś. O co ty mnie posądzasz? O tobie myślałam.

– No nie, to już przekracza wszelkie granice!

– Proszę, to się nazywa wdzięczność – Bożenka najwyraźniej miała dość naszej wysoce inteligentnej wymiany zdań. – Jest tak przystojny, że szkoda byłoby go oddać w ręce jakiejś obcej baby. Pasowałby do ciebie jak ulał.

– O nie, dziękuję. Ja już ten temat przerobiłam i nie reflektuję na powtórkę – powiedziałam trochę głośniej niż zamierzałam, wściekła jednocześnie na swoją wyobraźnie podsuwającą obraz pięknego znajomego-nieznajomego z autobusu.

– Marianno, czy mogłabyś przestać wrzeszczeć i nie znęcać się już nad tym biednym kotem?

– Mój kot, nie twój – oświadczyłam przekraczając próg własnego mieszkania. – Mogę go straszyć ile mi się podoba.

– Guzik byś miała a nie kota gdyby moja Baśka jeszcze trochę nie była uczulona. Jak jej całkiem przejdzie to też sobie kota znajdę. A w ogóle masz go dzięki mnie i czuję się za niego odpowiedzialna – odpowiedziała z godnością podnosząc głowę odrobinę wyżej niż zazwyczaj.

– Wcale nie, bo dzięki obcemu szczeniakowi należącemu do obcego chłopa. I żebyś wiedziała, pójdę do niego podziękować za kota. Nie będziesz mi szargała opinii w całym osiedlu!

Widząc tryumfalną minę przyjaciółki i słysząc jej chichot zamknęłam drzwi. Zrobiła mnie w konia. Postawiła na swoim. Wiedziała, że jeśli powiedziałam, że pójdę, to tak zrobię, bo może jestem głupia, ale słowa zawsze dotrzymuję.

Kociak przez cały czas siedział przytulony do moich rąk. Wyraźnie czułam, że nie jest już spięty, mięśnie rozluźniły się i malutka, cieplutka kuleczka poruszyła się. Najpierw spod ręki wysunęła się główka, zabawnie zmarszczony nosek wciągał powietrze poznając nowe zapachy. Oczka otworzyły się szeroko, wąsiki poruszały po obu stronach pyszczka.

Przytuliłam do policzka mięciutkie futerko. W gardziołku włączył się traktorek i poczułam dotyk szorstkiego, różowego języczka, który zaczął wylizywać moja rękę. Wiedziałam, że mam nowego domownika, którego nikomu nie oddam, że to cała „kulka” psot i utrapienia, ale jednocześnie rozproszenie chmur i rozładowanie napiętych sytuacji, odreagowanie stresów na wesoło, to radość, śmiech i dobry humor.

Kiedy przed rokiem ze starości zakończyła życie moja najukochańsza kotka Kizia powiedziałam, że nie chcę żadnej innej. Cóż, zrządzenie losu i ostrzeżenie, żeby nigdy nie mówić nigdy.

I co ja mam z tobą zrobić, maluchu? – spytałam szarej kulki.

Kulka coś pisnęła nie wyłączając traktorka.

– Jak ci dać na imię, szara kuleczko? Może właśnie Kuleczka?

Z prawdziwą przyjemnością stwierdziłam, że to Kuleczka a nie Kuleczek. Przyzwyczaiłam się do kotki, może z kocurkiem nie doszłabym do porozumienia? Może nie kochałabym go tak bardzo jak – już wiedziałam – pokocham Kuleczkę?

Wciąż trzymając znajdusię jedną ręką nalałam odrobinę mleka na spodeczek i włożyłam kawałek gotowanego kurczaka do pojemniczka po serku homogenizowanym. Nie okazując wcale strachu Kuleczka zajęła się jedzeniem. Oczywiście zauważyłam duże podobieństwo do Kizi, choć ktoś obcy powiedziałby, że żadnego nie ma. Ja jednak widziałam i to wystarczyło.

Kuleczka najadła się, brzuszek napęczniał jak balonik. Wzięłam ją na ręce i zaniosłam na kołdrę. Sama wreszcie położyłam się spać a koteczka przydreptała na poduszkę i zwinięta w kłębuszek usnęła przytulona do mojego policzka.

31.03.2017

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Opowieść Marianny, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *